Odcinek 91

Drzewo narąbane, krowy wydojone, świnki nieświadome górki, którą spowodowały swym seksualnym rozpasaniem cicho pochrumkują. Jak to zimą bywa, prawdziwi rolnicy mają trochę czasu. Nawet tyle, żeby spokojnie usiąść i pogadać. Przy wielkim kuchennym stole w gospodarstwie Wójcika zebrał się tego mglistego wieczora kwiat mazurskich rolników i ich przyjaciół. Na honorowym miejscu, po prawej ręce gospodarza, statecznie pykał fajkę nestor chłopów mazurskich sam Kuba Mocniak. Po lewej przycupnęła wprawdzie miastowa, ale prawie jak swoja pani Dolińska, a obok niej Jurek Toczek, usiłujący przybrać godną swego stanowiska marsową minę. Dalej, wzdłuż stołu zasiedli starsi i młodsi, ubrani w tradycyjne kufajki albo sztruksy wprost z marketu.

- Dobrze, że śniegiem przyprószyło - zaczął statecznie Kuba.

- Mogłoby mocniej - zgodził się Wójcik, spoglądając na zaparowaną szybę.

- No to byle do wiosny - wtrącił swoje trzy grosze Toczek, co wywołało krzywe uśmiechy pozostałych, bo to przecież wiadomo, że młodziaki przed pięćdziesiątką gębę mogą w takim towarzystwie otwierać dopiero jak ich o to zapytają.

- No to jak będzie? - przeszedł do konkretów Kuba, zwracając się do Wójcika, który siedząc na urzędzie w samym województwie był dobrze poinformowany.

- Będzie... - pokiwał głową Wójcik. - Albo i nie będzie - dodał po chwili.

- Oooo... - wzdłuż stołu przebiegł radosno-smętny pomruk.

- Pieniądz jest, nawet duży. Lepszy niż w zeszłym roku. Ale czy wypłacą...? Trudna sprawa - Wójcik zamyślił się głęboko, a nikt mu nie przerywał. W końcu za myślenie mu przecież tam w województwie płacą.

- Cholerna biurokracja - westchnął Kuba Mocniak.

- Unia ma swoje przepisy, trzeba ich przestrzegać! Ich nie da się przekręcić na hektarach, prędzej czy później policzą, nawet z satelity! - wtrącił znów Jurek Toczek, wywołując wśród obecnych już głośny pomruk niechęci.

Wójcik łypnął okiem po kuchni i zapadła cisza. - Pan Toczek młody jest, ale sporo wie - usprawiedliwił niecierpliwego gościa. - Z tymi satelitami to ma rację, ale i to się kiedyś oswoi, prawda?

Rozległy się ciche śmiechy. Nie z takimi wynalazkami mazurski rolnik sobie radził.

- To znaczy, że pieniądz będzie! - podsumował Kuba, uśmiechając się do lekko skonfundowanego Toczka. - Młody jesteś, jak posiedzisz na tym stołku tyle lat co ja, to też naszego chłopskiego rozumu nabierzesz - pocieszył go Mocniak.

- No to najważniejsze wiemy... - uśmiechnął się Wójcik, a stojąca dotąd przy piecu gospodyni postawiła na stole tacę ze szklankami. Nie wiadomo skąd pojawiło się też kilka butelek z mniej lub bardziej przezroczystymi płynami, wprawdzie nieopatrzonych urzędowymi banderolami, ale opalizującą zawartością zdradzających ich prawdziwie ludowe pochodzenie. Sprawnie odbito korki i wzniesiono zdrowie szacownego gospodarza.

- No to jak o zdrowiu mowa, to co tam słychać w Mieszcznie? - zwrócił się Wójcik do milczącej dotąd skromnie pani Dolińskiej.

Wywołana do odpowiedzi lekko chuchnęła, odstawiła szklankę i spojrzała po zaczerwienionych lekko twarzach.

- Może być trudno. Samochodowi mechanicy chcą więcej...

- Nic nowego, im zawsze mało! Kto smaruje, ten jedzie! - rozległo się wzdłuż stołu.

- Tak, coś czytałem - pokiwał głową gospodarz. Wyjął ze stojącej obok teczki urzędowe pismo i puścił w obieg. - Nie da się im trochę odpuścić?

- A niby dlaczego mają nie płacić podatku za podwórka i szopki dzierżawione od ogródków? - zdenerwował się tym razem Kuba Mocniak. - Jak mi się w nocy krowa cieli, to przecież światło muszę mieć, no nie? I ja za to płacę! Z własnej kieszeni!

- Dobrze gada! Co ma piernik do wiatraka! U mnie krowy w oborze całą zimę stoją, ale podatek za łąkę płacę za cały rok, a nie tylko kiedy się tam pasą! - dorzucił ktoś z końca stołu.

- No to znaczy się nie odpuszczać? - Wójcik spojrzał po zebranych.

- Ja bym się zastanowił... - zaczął znów młody Toczek, ale szybko się wycofał.

- Właściwie to macie rację, dlaczego nie mają płacić? Jak wszyscy, to wszyscy!

Kuba Mocniak z zafrasowaniem podrapał się po resztkach siwej czupryny, sięgnął po szklankę i przekąsił kiszonym ogórkiem, których półmisek pojawił się w międzyczasie na stole.

- Jedno mnie tylko ciekawi - zwrócił się do Wójcika - dlaczego napisali akurat do ciebie. Przecież ty z naprawą samochodów nie masz nic wspólnego?

- No, ale to jest chyba nawet skarga na naszą panią Dolińską - Toczek zagłębił się w lekturze i jako człowiek zorientowany w urzędniczym bełkocie szybko pojął tę sprawę.

- No to ma pani z głowy samochód - roześmiał się jeden z rolników - żaden mechanik pani pod maskę nie zajrzy!

- Co oni sobie myślą? - oburzył się drugi - przecież od każdego klienta niezły grosz im leci, nieważne czy mu tylko światła ustawią czy trzeba szlif zrobić! A warsztaty są, jakby nie patrzeć, ogródkowe! Czynsz płacić trzeba musowo!

- Nie ma o czym gadać, chamstwo i już! - najstarszy z rolników machnął ręką. - Tym to zawsze za mało!

- Ale słuchajcie, chłopy - Kuba uśmiechnął się od ucha do ucha. - Co wynika z tego listu?

- Że najważniejszy w mieście i okolicach jest nasz Wójcik! Chłop z chłopa! - tym razem wypowiedź Toczka spotkała się z powszechną aprobatą!

Marek Długosz


Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2007.02.21