Odcinek 41

Zima nie odpuszczała, chociaż kalendarz powoli wskazywał na zbliżanie się wiosny. Niestety, tylko kalendarz. Kolejne zamiecie i zawieje odcięły Mieszczno od cywilizacji. Mało kto zresztą to zauważył. Mieszkańcy mazurskiego grodu zajęci własnymi, niezwykle istotnymi sprawami cierpliwie przedzierali się przez zwały śniegu lub też spokojnie siedzieli wokół domowych ognisk. Jeżeli nie zajmowali się akurat ćwiczeniem intelektu polegającym na intensywnej obserwacji własnego pępka, to prowadzili niezwykle interesujące rozmowy.

Czesio Wałach ciągle młody i jak zawsze obiecujący działacz KaWu już od dwóch dni nie mógł przebić się z odciętego od świata Mieszczna do jeszcze bardziej odciętej od Mieszczna rodzinnej wioski. Autobusy wyjeżdżały wprawdzie z dworca regularnie, lecz po dojechaniu do rogatek powiatowej metropolii zawracały radośnie, oszczędzając coraz droższe paliwo i zmniejszając deficyt firmy. O wyjeździe własnym samochodem nie było mowy. Zakopany pod śniegiem gdzieś między ratuszem a zamarzniętym jeziorem czekał w puszystej pierzynie na pierwsze promienie wiosennego słońca. Siłą rzeczy Czesio już od dwóch dni był gościem kultowego baru "Siwucha" i coraz bardziej chwalił sobie pobyt w lokalu. Jak zapewniał właściciel, zapas jadła, a przede wszystkim trunków, z pewnością wystarczał do późnej w tym roku Wielkanocy. Czesio, który jako gentleman nie pił przed trzynastą, siedział przy kolejnym kuflu piwa i z zainteresowaniem studiował miejscową prasę. Jak na niewielkie miasto powiatowe było co poczytać, gdyż rynek prasowy liczył trzy dzienniki, o innych tytułach nie wspominając.

Właśnie gdy z wypiekami na twarzy rozczytywał się w pasjonujących szczegółach technologicznych produkcji dżemu z polskich jak najbardziej owoców, gdy przyznał rację, iż wstrętne indyjskie dżemy z przesłonecznionych z pewnością daktyli nie umywają się do naszych porzeczek, drzwi "Siwuchy" otworzyły się, a do środka wtargnął wał puszystego śniegu niesiony zimnym wiatrem. Z powstałej błyskawicznie zaspy wynurzyła się dokładnie wygolona czaszka osadzona pomiędzy rozrosniętymi na siłowni ramionami.

Własciciel baru wybiegł zza bufetu i pilnie otrzepywał ze sniegu firmowy dres "Adidasa" i tejże marki buty przybysza.

- Rudy! - radośnie wrzasnął Wałach i rzucił się witać gościa.

- Szsześć Wałłłu! - zbielałymi z zimna wargami wyszczękał Rudy. Noszenie strojów organizacyjnych, jak widać na załączonym przykładzie, może grozić w trudnych sytuacjach przykrymi konsekwencjami, do przeziębienia włącznie.

Na stoliku błyskawicznie pojawiła się podwójna setka "ludowej", a Rudy w żadnym wypadku niepretendujący do miana gentelmana, szybko się z nią uporał.

- Jak leci? - zapytał Wałach. Będąc absolwentem zawodowej alma mater czuł się zobowiązany do rozpoczęcia konwersacji.

- Jak z kranu po deszczu! - odpowiedział zagadka Rudy, z racji wykonywanego zawodu przyzwyczajony do kamuflowania swoich rzeczywistych poglądów. - Co tu robisz, chyba nie urwałeś się od rana mamuśce ze smyczy?

- Czekam aż mi drogę przetrą, już dwa dni w domu nie byłem - pożalił się Czesio.

- No to masz jeszcze sporo czasu... - Rudy oparł się łokciami o stolik i rzucił okiem na gazetę.

- Oooo, ty polityk teraz jesteś, to i gazety musisz czytać, co?

- Jaki tam polityk - Wałach skromnie spuścił oczy - pomaga się trochę ludziom, jakoś ten nasz wspólny wózek pcha do przodu!

- Słyszałem, że Długala chcecie od cycka odstawić, prawda? - Rudy, choć jego żywiołem był wielki biznes i obrót niebanderolowanymi lizakami, dał do zrozumienia, że szczegóły życia politycznego Mieszczna nie są mu obce.

- Potrzeba nam młodych, prężnych..., a nie leśnych dziadków! - Czesio walnął o stół kuflem piwa. Piana chlapnęła na gazetę.

- Ty, uważaj! Szeryfa piwskiem zalałeś! - roześmiał się Rudy i wskazał na zdjęcie zatroskanej fizjonomii strażnika prawa.

- O, a co się tak o niego troszczysz? Przecież chyba na piwo razem nie chodzicie, co?

- Na piwo to nie, ale chłop jest porządny! - Rudy przysunął sobie gazetę i zaczął studiować długi wywiad.

- Ma rację! - pogroził palcem niewidocznym wrogom swoim i Szeryfa. - Co za ludzie tu u nas! Ćpają, po pijaku jeżdżą! - Rudy był wyraźnie zaniepokojony. - Jedzie sobie człowiek spokojnie, a tu mu taka pijana czy naćpana łajza na rowerze pod kółka wpada. Trzeba z tym skończyć!

- No wiesz?! Wszystkiego bym się spodziewał, ale że właśnie ty będziesz tak popierał naszego Szeryfa? - Czesio pokręcił głową. - A jak tam twoje lizaki? - zaryzykował drażliwe pytanie.

- Jak to jak? Ok.! Idą jak woda, nawet w śnieżycę! Klient nasz pan! - uśmiechnął się Rudy.

- A Szeryf się nie czepia? - Wałach nie mógł się nadziwić.

- Czytałeś wywiad? Jest coś o moich lizakach? Nie ma nic! No to nie ma problemu! - ryknął śmiechem Rudy.

- No fakt, nic o lizakach nie ma... - zgodził się Wałach.

- A o syfie w jeziorze też nie, i twój Długal ma spokój! Pogroził Szeryf na wiosnę paluszkiem, postraszył, że już, już racjonalizatorów od spuszczania gówna do wody do kibitki wsadzi i na Alaskę wyśle. I co? - Rudy już całkowicie odmarzł i ryczał śmiechem na cały lokal. - Wszyscy już zapomnieli, Długal i jego ludzie odetchnęli, tylko te cholerne łabędzie pozdychały. Ale to nic, na ptasią grypę się zwali i będzie git. Porządny chłop, ci mówię!

Marek Długosz

Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2006.03.01