Odcinek 32

Nawet na Mazury dotarł już świąteczny nastrój najkrótszego dnia w roku. W okolicach mieszczneńskiego targowiska dobijano ostatnie transakcje. Jeszcze tylko kilka karpi utraciło nadzieję dotrwania do przyszłego roku, jeszcze pan w przekrzywionym kapeluszu, zwisającym do kolan krawacie i o lekko naruszonym ze wzruszenia zmyśle równowagi usiłował ugnieść w teczce kilka pudełek świeżo zakupionych choinkowych bombek. Ostatnie stragany zamykały podnoszone lady, wczesny szary zmierzch wypełzał szybko z najdalszych kątów. W znanej wszystkim, z wyjątkiem stróżów prawa, bramie właściciela zmieniały ostatnie paczki niezbyt legalnie wprowadzanych do obrotu lizaków.

Na parkingu przed kultowym barem "Siwucha" stał już od dłuższego czasu czarny dwudrzwiowy merol, a przez jego uchylone okna wydobywał się dudniący bas emitowany przez kilkanaście głośników. Przez umyte z tej wyjątkowej okazji okna baru można było zobaczyć liczne grono panów w eleganckich dresach i towarzyszących im pań. Sale ekskluzywnego lokalu gościły dziś ścisłe grono biznesowych rekinów mieszczneńskiego rynku. Praca pracą, ale tradycja wigilijnego wczesnego śledzika musiała być jak co roku podtrzymana. Prym przy obficie zastawionych stołach wiedli oczywiście znani rynkowi przedsiębiorcy, panowie Rudy, Łajza i Morda. Jak w każdej biznesowej korporacji mniej istotna była tu branża, lecz przede wszystkim wartość obrotów firmy znanych nam panów, która w tym wypadku radykalnie przewyższała osiągnięcia rynkowych królów rąbanki, pietruszki i marchewki czy nawet księcia bawełnianych skarpetek.

- No to za świętego Mikołaja! - Rudy wzniósł szklaneczkę.

- Żeby był bogaty, to i my będziemy bogaci! - dołączył do toastu Morda.

Z boku, ale i nie na końcu długiego stołu zasiadał pan Franciszek Buczko - branża surowców wtórnych. Rozpoczęta przypadkiem kilka tygodni temu jego współpraca z firmą Rudego i spółki rozwijała się owocnie. Jak się okazało, pan Franciszek jako najstarszy handlowiec na rynku cieszył się zasłużonym szacunkiem także i oficjalnych władz Mieszczna. Przekładało się to, w miarę potrzeb, na konkretne przedsięwzięcia lobbingowe istotne dla każdej poważnej działalności gospodarczej. Stąd też po raz pierwszy Franek miał zaszczyt oficjalnie uczestniczyć w tak ekskluzywnej imprezie towarzyskiej. Po kolejnym toaście postanowił sam też zaznaczyć swój udział w przyjęciu. Jako człowiek z wyższym rynkowym wykształceniem nie mógł pominąć nikogo z najbardziej cenionych przez siebie obywateli.

- Za zdrowie najważniejszych ludzi naszego miasta, pana Rudego, pana Długala i pana posterunkowego Kuciaka!

- Zdrowie! - zagrzmiał Morda, odrywając się na chwilę od towarzyszącej mu panienki.

Rudy odruchowo podniósł szklankę, ale gdy po dłuższej chwili dotarł do niego sens toastu spojrzał na Franka zdecydowanie mniej życzliwie.

- A co ja z nimi eep... świnie pasałem?! Uważaj Franuś, uważaj! Nieeep... olitycznie to wywiodłeś!

Franek skulił się na krześle i stanowczo postanowił nie wdawać się więcej w rozmowy na tym poziomie. Chociaż, jak dobrze zapamiętał, kilka dni wcześniej na przyjęciu w Ciepełku, gdzie łamali się opłatkiem nie tylko Długal, ale i inni bardzo ważni panowie, Rudy obśliniał się ze wszystkimi jak każdy. Franek przebywał tam niejako służbowo, gdyż wykorzystując mocną pozycję w swojej branży uzyskał intratny kontrakt na odbiór zużytych tam surowców wtórnych, ze szklanymi na czele. Widział stąd niejedno i wiele zrozumiał, chociaż jak się okazało nie wszystko.

- Ech, Franuś - westchnął - wracaj ty sobie do swojej makulatury i butelek... - spojrzał smętnie w okno, za którym widać było rozpoczynającą się wigilijną śnieżycę.

- Brr, zimno, jeszcze trochę posiedzę - sięgnął po pełną znów szklaneczkę. Za oknem mignęła mu znajoma sylwetka.

- Śliwa, a co on tutaj robi?

W rzeczy samej, z drugiej strony do szyby przykleił się dobrze Frankowi znany fioletowy organ powonienia należący do posterunkowego Kuciaka.

- Wigilia dzisiaj, każdemu się trochę ciepła należy! - Franek dyskretnie zwinął ze stolika butelkę i dwie szklaneczki, podniósł wysoko kołnierz i wysunął się na szalejącą już śnieżycę.

- Dobry wieczór panie posterunkowy!

- Komu dobry, temu dobry... Psia służba Franuś! - Śliwa strząsnął śnieg z rzadko już spotykanego długiego szynela.

- Zima nas trafiła na same święta, co?! - Franek napełnił szklaneczki. Kuciak sprawnie przechylił i z uznaniem cmoknął. - Dobra, gatunkowa!

- Rudy innej nie pije - Franek pochwalił się nowymi znajomościami.

- No właśnie, dlaczego mi nic Franuś nie powiedziałeś, że ty razem z nimi..., rozumiesz? Rudy się poskarżył i teraz zobacz, święto nie święto, niedziela nie niedziela, Kuciak daje z buta! Żebym wiedział, to ja nic...

- Na drugą nóżkę! - Frankowi żal się zrobiło starego gliny, nalał do pełna.

- Jakbyś tak szepnął Rudemu, że zostawił okna w mesiu otwarte i to ja go pilnuję, to może by mi jakoś odpuścili, co?

- Zrobi się co trzeba panie posterunkowy - Franek rósł we własnych oczach - jakby tak jeszcze panie posterunkowy tak mu śnieg do środka nie padał...

- Jasne Franuś, już się robi! - Kuciak ściągnął z grzbietu szynel i narzucił na dach samochodu.

- No to panie posterunkowy wesołych świąt! - uśmiechnął się Franek.

Marek Długosz

Wszelkie podobieństwo osób i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2005.12.21