Odcinek 99

Kuba Mocniak, jak każdego dnia rano, wyszedł przed próg chałupy, przeciągnął się aż zatrzeszczały stare kości i spojrzał w wiosenne, ale przykryte deszczowymi chmurami niebo.

- Kiedy w końcu będzie się można trochę wygrzać? - nie mógł się doczekać pierwszych upalnych dni. Sięgnął do sieni po starą skrzynkę ze szczotkami i rozpoczął codzienny rytuał czyszczenia butów. Robił to od ponad siedemdziesięciu lat i nie wyobrażał sobie, aby pojawić się poza domem z jakąkolwiek plamką na butach. Nieważne, czy to były wysokie błyszczšce "oficerki", które zakładał od wielkiego święta czy wygodne mokasyny.

Gdy kończył ostateczne polerowanie, przed bramą zatrzymał się zielony "passat".

- Ooo... Wójcik! Tak wcześnie już do roboty, no, no... - z uznaniem pokiwał głową.

- Nie wybierasz się może do Mieszczna? - Wójcik oparł się o furtkę.

- A wiesz, nawet myślałem. Wejdź może na chwilę, tylko się ubiorę - zaprosił gościa do środka, ale ten nie skorzystał i przeszedł się wzdłuż płotu, podziwiając idealny porządek panujący w niewielkim sadzie. Po chwili uścisnęli sobie ręce.

- Co cię tak wcześnie dziś goni? - Kuba opuścił przeciwsłoneczną osłonę i przeciągnął dłońmi po siwej, ale bujnej czuprynie, przeglądając się w małym lusterku.

- Muszę jeszcze po drodze zatrzymać się na pół godzinki w Mieszcznie i pogadać z panią Dolińską.

- To ja rozumiem - pochwalił go Kuba - z rana głowa jeszcze świeża, dobre myśli człowiekowi do niej przychodzą.

Wójcik uśmiechnął się - Masz rację, nie ma to jak z rana po małej kawie!

- A mówiłeś, że chciałeś pogadać? - Kuba zmrużył oko.

- No dobra, dobra. Jest naprawdę o czym.

- Też tak myślę. Najwyższy czas! - Kuba wskazał ręką na gęsty las ciągnący się wzdłuż szosy. - W końcu trzeba coś z tym zrobić.

- No właśnie o tym będziemy rozmawiać. Jest trochę forsy do wzięcia na najbliższych parę lat. Tylko trzeba mieć jakiś porządny pomysł. Za darmo nie dają!

- Eee tam... Tyle już było pomysłów i nic z tego nie wyszło. Przecież pamiętasz, jakie już cuda tu miały być.

- Ale zawsze tam w Mieszcznie siedział jakiś Dyrektor, Długal czy inny Chruściel. Teraz możemy się dogadać. Dolińska czuje ogródki!

- Czekaj, czekaj - Kuba przyjrzał się spod oka Wójcikowi. - Jak cię znam, to już coś tam trzymasz za pazuchą. Co? Mam rację?

- Cholera, w policji powinieneś pracować - roześmiał się Wójcik - albo lepiej nie, bo za dużo by wiedzieli! W każdym razie coś mi się tam po głowie tłucze...

- To gadaj, byle szybko, bo do Mieszczna niedaleko!

- Forsa jest jak zawsze na wszystko co zielone. I będzie na najbliższych parę lat coraz większa. Powiem ci nawet, że zupełnie duża. Tylko trzeba napisać porządny projekt. Taki, żeby tym żabojadom w Brukseli fajki z zębów powypadały. Tak przy okazji, to byś się właściwie do tej Brukseli nadawał. Ciągniesz przecież faję od stu lat, a tam teraz taka moda. Mówię ci, co drugi fajkę pali, nawet kobiety!

- Ale co ma do tego pani Dolińska?

- Bo te projekty są akurat dla takich właśnie samorządów ogródkowych! Tylko na skalę, mówię ci, kosmiczną! - Wójcik aż na chwilę puścił kierownicę i zatarł ręce.

- Chcę jej zaproponować projekt takiego krajowego centrum ekologicznego, rozumiesz?

- A dlaczego aż krajowego? - Kuba, jak to rolnik z dziada pradziada, był zawsze ostrożny.

- Bo nie ma sensu na mniejszą skalę, zaraz przechwycą inni. Jest tu przecież na Mazurach parę miast, gdzie od dawna już się nauczyli liczyć i nasze Mieszczno zawsze gdzieś w kącie przy takich okazjach zostawało. A jak zrobimy taki projekt na skalę krajową, to zanim się tu w województwie zorientują, to pójdzie już w świat.

- A jak już pójdzie, to trzeba narobić takiego szumu, żeby każdy telewizor pękał od Mieszczna i okolic! - zapalił się Kuba.

- O to, to! Cholera, ty się urodziłeś o pięćdziesiąt lat za wcześnie!

- Albo za późno, kiedyś to można było robić numery, nie to, co teraz!

- Co ma robić takie centrum? Przecież tam trzeba jakichś naukowców, inżynierów, diabli wiedzą jeszcze co... Laboratoria jakieś pobudować, sam nawet nie wiem... My przecież tu u nas nic takiego nie mamy!

Wójcik znów szeroko rozłożył ręce, a samochód na wyboistej drodze podskoczył i mało nie zakończył podróży w rowie.

- Właśnie o to chodzi! Projekt ma być kom - plek - so - wy! - podkreślił. - Od podstaw!

Kuba, ciągle jeszcze nie przekonany, zmarszczył czoło. - Ale od czegoś trzeba zacząć! Jakiś pomysł konkretny, idea... No, co ja ci będę tłumaczył! Żeby każdy tu w Mieszcznie w końcu poczuł, że jest jakaś szansa!

- I o tym chcę pogadać właśnie z panią Dolińską. Wymyślić coś takiego na początek!

Dojeżdżali już do Mieszczna. Kończyły się lasy. Na zalanych wodą podmiejskich łąkach odpoczywały setki powracających do gniazd kaczek. Ostrożnie stąpając, przechadzały się bociany. Wójcik zwolnił i z uwagą przyglądał się okolicy.

- Czekaj, chyba mi coś wpadło do głowy! Może Dolińska na to pójdzie...

- No, gadaj! - Kubie udzieliły się emocje.

- Drogie to może nie będzie, załatwi się od ręki... - Wójcik myślał intensywnie.

- Cholera, ale co?!

- Postawimy przed gabinetem Dolińskiej wielkie akwarium!

Marek Długosz


Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2007.04.18