Odcinek 23

Piękne miasta jeszcze piękniejszych Mazur dużo mniej pięknie, można nawet powiedzieć zajadle walczą o byt swój i swoich mieszkańców. Głupio się tak ułożyło w historii jeszcze trzeciej Rzeczypospolitej, że akurat ten region niewiele zyskał. Ba, nawet zdecydowanie stracił, gdyż wyrzucona radośnie poza nawias beneficjentów przemian grupa rozpuszczonych dobrobytem pracowników niesłusznych w nowym ustroju "pegeerów" była na Mazurach wyjątkowo liczna. Co przytomniejsi więc włodarze poszczególnych części mazurskiego interioru już od kilkunastu lat stają na głowie, aby do najbardziej pustych - w całej już Rzeczypospolitej trzy i pół - garnków można było coś wrzucić. Poza plonami zebranymi w lasach i zarastających lasem polach.

Główny przemysł Mazur, czyli turystyka, niestety miała pewną wadę, czyli okrojona została przez pogodę do kilku miesięcy. Przez resztę roku nad Mazurami zapadała cisza, w której można było usłyszeć gęsto padające płatki śniegu. Mniej przebiegli wodzowie plemion mazurskich robili co mogli.

W Pstrągowie prawie cały rok żywił miasto wielki hotel nad trochę mniejszym jeziorem, wybudowany wprawdzie jeszcze w czasach słusznie zapomnianych, ale ciągle rozbudowywany i wspierany przez prawie ciągle trwające jasełka folklorystyczne, a to alaskańskie, a to syberyjskie czy górali z góry Synaj. Jak gdyby tego było jeszcze mało, to górkę sobie pod Pstrągowem miejscowi znaleźli i chętni do łamania nóg i innych kończyn mogli zasilać kasę miejscowego szpitala jak długo tylko śnieg tam leżał.

Jeszcze dalej poszli niezbyt chyba rozgarnięci cappo Sielawajek. Ni mniej ni więcej wybudowali sobie od nowa całą nową starówkę, o licznych hotelach nie wspominając. Ba, nawet frajerzy port zafundowali, na skalę europejską podobno. Też zresztą nad jeziorem, a nie w środku lasu.

Tu już nie zdzierżyli mieszkańcy przygranicznego Żmijorzewa. Walnęli sobie aż trzy porty. A jak! Nad jedyną w mieścinie rzeczką wpadającą wprawdzie z jednej strony do jeziora, ale z drugiej na... linię energetyczną. To nie wszystko! Byli na tyle perfidni, że aby zaistnieć w mediach nie zaznaczyli gdzie trzeba skręcać na szerokie wody i co parę tygodni o Żmijorzewie głośno było we wszystkich mediach.

W Mieszcznie przyjmowano te wszystkie tradycyjne sposoby promowania rozwoju regionalnego z całkowitym spokojem. - Niech się frajerzy wysilają! - uśmiechnął się Długal przerzucając gruby plik prasy, gdzie nazwa naszego pięknego miasteczka odmieniana była we wszystkich przypadkach.

- Słusznie! - wtórował mu Mecenas. - Zobaczcie, ile forsy władowali w te hotele, oczyszczalnie, porty! Wszędzie kafelki, duperelki, kraniki, dywaniki, i co? Nic ciekawego! w całej Europie tak jest. Ba, nawet na Alasce. Byłem i widziałem!

- Sami widzicie - radośnie uśmiechał się Długal - jak latem wrzask się zrobił o zamknięcie naszej plaży, to kto zachował spokój? Ja, dzieciątka! Ja! Pół Polski o tym czytało, a drugie pół widziało w telewizji! Jedyna plaża na Mazurach zamknięta z powodu zanieczyszczenia jeziora w środku miasta! Tego nikt nie przebije. I to jak! Bez grosza inwestycji!

- Bo nie jest wiadomością jak pies pogryzie człowieka, ale jak człowiek psa! To dopiero nijus! - dodała z kąta pani Dolińska, spędzająca znaczną część swego urzędowego czasu pracy na wszelkich możliwych kursach i szkoleniach i stąd tak oczytana.

- Ale cholera Superszeryf mówił, że już, już jest na tropie sprawców zanieczyszczeń - zaniepokoił się Mecenas. - Nawet czarnym wąsem groźnie ruszał!

- Kogo ruszał to ruszał, a jak mówił to mówił. Nie pierwszy raz zresztą - Długal nie widział powodu do niepokoju.

- Zresztą, pamiętacie jak poszliśmy zaraz za ciosem! - ze stosu prasy wyciągnął kilka gazet, gdzie pysznił się na tle wirtualnej fontanny, która pięknym strumieniem miała oczyszczać miejskie jezioro. - Przynajmniej przez trzy tygodnie nas opisywali. Siedem wywiadów w radio i cztery telewizyjne! Wszystko bez wydania grosza! - zatarł radośnie ręce.

- Tylko ptaszków trochę szkoda... - Dolińska jak to kobieta serce miała miękkie i po lewej stronie.

- A ludzi pani nie żal! - zgromił Długal swoją prawą rękę. - Nie czas żałować róż...! To wszystko przecież po to, żeby o Mieszcznie głośno było w całym kraju, ba w całej Europie!

- Na Alasce nawet! - dorzucił Mecenas. - Jak tam byłem i dostałem maila ze zdjęciami naszych drogich zmarłych - tu skłonił ze smutkiem głowę - ptaszków, to Alaskanie zaraz ekipę ratunkową zaczęli organizować, hotele szykować dla ewakuowanych mieszkańców Mieszczna! U nich to jak jeden okonek do góry brzuchem wypłynie to stan wyjątkowy ogłaszają, gwardię narodową mobilizują!

- Tak, tak - dodał Długal - udzieliłem im czterech wywiadów w tej sprawie!

- Ale na razie Alaskanie odłożyli rewizytę w Mieszcznie, boją się zarazy - przypomniał Mecenas. - I nie pozwolili wypożyczyć pingwinów do sprzątania śniegu!

- Mięczaki! - wypiął wklęsłą pierś Długal. - Nawet lepiej, bo znów sobie do nich polecimy - rozmarzył się.

- Ale coś musimy z tymi ptaszkami zrobić - przypomniała Dolińska.

- Spoko jak zwykle - Długala nic nie mogło wyprowadzić z równowagi. - Przyjdzie zima, zaczną wypływać śnięte ryby z przerębli i znów mamy reklamę na cały kraj. Za darmo!

Marek Długosz

Wszelkie podobieństwo osób i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2005.10.05