Odcinek 22

Od lat nie było w Mieszcznie takiej fety. Przygotowania szły pełną parą! Dziatwa szkolna ćwiczyła pilnie mazurki i oberki, zakupiono stosownie długie wstęgi oraz nowe nożyczki z laserowo gładzonymi ostrzami. - Jak nowoczesność to na całego! - powtarzał Rysio Bańka odpowiedzialny za przebieg uroczystego otwarcia nowego, wielkiego podziemnego garażu. Rysio gotów był nawet zrezygnować z atrakcyjnej wymiany doświadczeń z samorządowcami Alaski, ale szczęśliwie udało się uroczystość przesunąć o kilka dni i mieszczneńska delegacja mogła bawić u zamorskich przyjaciół w pełnym składzie.

Pod nieobecność głównych organizatorów dopinanie ostatnich guzików przy odświętnym garniturze specjalnie skrojonym na tę okoliczność wziął na siebie sam Chruściel.

Niestety, jeszcze nikomu nie udało się wszystkim dogodzić. Także i w tym pięknym mazurskim miasteczku znalazły się jednostki szkalujące tak wielki wysiłek władz i społeczeństwa.

- Gdybym to ja tu nadal rządził, to ten wielki podziemny garaż nie byłby potrzebny! - grzmiał oburzony Dyrektor. - Za moich czasów wystarczało parkingów dla wszystkich. Były nawet wolne miejsca na placach i ulicach!

- Tak, tak! - wtórowała mu Pani Parkingowa z sąsiedniego placyku. - Kiedyś samochody spokojnie sobie stały pod chmurką i nikomu to nie przeszkadzało. A w miejscu, gdzie teraz wystawiono automatyczną myjnię, ten symbol zadufania władz zdominowanych przez transportowców i samochodziarzy, dzieci grały w piłkę do późnego wieczora! A pod dach krytego parkingu nikt ich nie wpuści! Przecież mamy tu tyle wody dookoła Mieszczna, gdzie możemy myć nasze pojazdy całkowicie za darmo! Ta myjnia i tak będzie stała pusta!

Dyrektor jako uznany fachowiec od wyprowadzania firm z trudnych sytuacji wieszczył inwestycji zupełną klapę.

- Jak można zaczynać działalność w firmie, której wybudowanie kosztowało nas wszystkich tyle pieniędzy bez porządnego biznesplanu?! Rozumiem, że Bańka jako fachowiec od lewego tylnego koła nie musiał uczyć się podstaw uczciwej ekonomii. Tylko czy gość biorący z sufitu cenę wynajmu miejsca parkingowego i beztrosko publicznie stwierdzający, że za parę miesięcy się okaże czy to jest opłacalne, może kierować taką firmą? - oburzał się publicznie.

- Gdy ja obejmowałem kiedyś jakieś przedsiębiorstwo, to już na samym początku wiedziałem kiedy padnie! I nigdy się nie pomyliłem!

Pomimo tych czarnych przepowiedni Chruściel jak zawsze dynamicznie kontynuował przygotowania. Na codziennym porannym spotkaniu rozliczał podwładnych z wykonania wczoraj wydanych poleceń.

- Co z orkiestrą?! - wskazał palcem pana KO.

- Będzie orkiestra dęta strażaków z Młotkowa Dolnego! - zameldował dziarsko.

- Chór?!

- Ćwiczy! - padła równie szybka odpowiedź. Chruściel rozpogodził się lekko.

- Frekwencja?! - palec powędrował w kierunku blondynki z ostrym, teraz lekko rozmazanym makijażem.

- Zaproszenia wysłane..., ooodpooowiedzi jeszcze nieeestety brak... - jąkała się lekko. Chruściel wydął wargi niczym niezapomniany przywódca związkowy.

- Jak to nie ma? Jak to nie ma!!! A telefonów, faksów i mejli to nie ma?! - wrzasnął.

- Dzwonić, pisać, potwierdzać! Ale już! - blondynkę wymiotło z gabinetu.

Pozostali uczestnicy spotkania pilnie spoglądali w leżące na stole papiery, bojąc się podnieść głowę.

- Bankiet! - kolejne pytanie padło niczym niespodziewany strzał karabinowy. Tym razem poderwał się pulchny młodzieniec w lekko wyciągniętym swetrze.

- Bankiet przygotowany! - ogłosił radośnie. - W myjni rozsunie się wszystkie bramy, stoliki wstawi najbliższa szkoła, a katering załatwi resztę!

Uśmiech na twarzy radosnego grubaska zamienił się w grymas przerażenia, w miarę jak twarz Chruściela nabrzmiewała purpurą.

- Jaki katering, skąd katering?! Kto wpadł na taki pomysł?! - grubasek, który pracował w firmie dopiero od kilku tygodni nie widział jeszcze szefa w takim stanie.

- Przecież sam pan powiedział, kiedy pytałem jak załatwić ten bankiet - nieszczęśnik próbował protestować.

- No co? No co ci powiedziałem!? - ryknął Chruściel.

- Żeby... żeby jak zwykle, normalnie - grubasek chudł w oczach.

- Tak ci powiedziałem? Dokładnie tak! - potwierdził Chruściel. - A ty co?! Katering! To ma być normalnie?! Od kiedy normalnie?!

Twarz grubaska stała się bledsza niż leżąca przed nim kartka papieru.

- U naaas... - zająknął się - u nas w Poznaniu tak zawsze załatwialiśmy. Normalnie.

Chruściel zaniemówił, a nieszczęsny grubasek kontynuował. - Na początku przetarg, potem dostawca, umowa... Fakt, trochę późno, ale udało się. Firma jest pewna, niedroga... Sam pan przecież szefie podpisywał protokół...

Chruściel mgliście przypomniał sobie jakieś kwity, które podpisywał tydzień temu.

- Anulować, odwołać natychmiast! Nie możemy wydawać społecznych pieniędzy na jakieś bankiety! - szybkość podejmowania decyzji uważał zawsze za największą ze swoich zalet.

- Odwołać bankiet? - grubasek jeszcze nic nie rozumiał.

- Nie bankiet, baranie, tylko katering!

- To skąd...? To skąd ten bankiet? - nadal nie rozumiał nieszczęsny potomek Wielkopolan.

- Normalnie! Sponsorzy! Jasne! Z kim ja muszę pracować?! - złapał się za głowę Chruściel.

Marek Długosz

Wszelkie podobieństwo osób i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2005.10.12