Urlop to czas podróży, zwiedzania, poznawania nowych miejsc i spełniania marzeń. Jako mieszkanka Mazur postanowiłam odwiedzić góry i w upalny, wakacyjny czas zdobyć Śnieżkę.

Tam na jej szczycie poszukać ochłody. Przed wyprawą czytałam informacje o tym najwyższym szczycie Karkonoszy a zarazem całego górskiego pasma Sudetów. Dowiedziałam się, że charakterystyczny stożek góry pokryty jest rumowiskiem skalnym, będącym efektem wietrzenia mrozowego. Ważną informacją był fakt, iż Śnieżka posiada niezwykle surowy klimat, że wieją tam porywiste wiatry, a temperatura spada poniżej zera, że przez większość roku szczyt tonie w chmurach. Nie ważne czy to lato, czy też inna pora zasada jest jedna - do plecaka nakazano zabrać ciepłą odzież. W Karpaczu u podnóża Śnieżki wraz z dwiema sympatycznymi koleżankami znalazłam się w niedzielę 19 sierpnia 2018 r. Moim towarzyszkom od razu mówię, że człowiekowi do szczęścia jest potrzebny drugi człowiek, bo tylko dzięki temu, że zechciały ze mną pojechać - ja mogę spełnić swoje pragnienie. Obie zgodnie stwierdziły, że jak zwykle bajeruję, bo one za mnie Śnieżki nie zdobędą gdyż na jej szczycie były ale podprowadzą mnie pod Schronisko "Dom Śląski", a reszta w moich rękach a raczej nogach. Rozmowy o czekającej nas następnego dnia wyprawie prowadzimy w uroczym apartamencie "Zielony Domek" w Karpaczu. Gdy wychodzę na balkon widzę Śnieżkę. W nocy z emocji nie mogę usnąć, bo niepokój - czy dam radę miesza się z radością, że za kilka godzin spełnię swoje marzenie. Poniedziałek wita nas słońcem i jest to kolejny, bardzo upalny dzień lata. Mimo to pakujemy cieplejsze ciuchy, bierzemy butle z wodą i ruszamy. Z miejsca zamieszkania, czyli "Zielonego Domku" zgodnie z mapą wędrujemy ulicami Słowackiego, Olimpijską a następnie czerwonym szlakiem letnim dochodzimy do Schroniska "Nad Łomniczką", mijamy "Kocioł Łomniczki", przechodzimy obok symbolicznego cmentarzyka ofiar gór. Wędrówka nie jest łatwa panujący żar i ciężkie plecaki sprawiają, iż plecy mamy mokre. Na usłanej kamieniami ścieżce spotykamy wielu amatorów wędrówek górskich. Idą seniorzy, juniorzy, radośnie podskakują dzieci, spotykamy niesione niemowlaki, a także psy. Wszystkim jest gorąco, stąd liczne przystanki i odpoczynek z łykiem jeszcze zimnej wody. Początkowo idę z moimi towarzyszkami wyprawy, podziwiamy piękno okolicy, rozmawiamy, fotografujemy. Jednak im wyżej, tym trudniej, w efekcie obejmuję prowadzenie, ale tracę siły, a wzmagający się upał sprawia, że rzucam na ziemię plecak, padam na niego i długo leżę zbierając siły. Jestem wykończona, a moja horyzontalna pozycja budzi niepokój mijającej mnie turystki. Pyta, czy wszystko ok, pozdrawia dowiadując się, że właśnie tak odpoczywam. Obmywam wodą twarz, łapczywie piję wodę i ruszam. Docieram do Schroniska "Dom Śląski" i tam czekam na moje przyjaciółki. Pojawiają się zupełnie nie zmęczone i bardzo z siebie zadowolone, ze mnie się śmieją, bo ponoć gnałam niczym torpeda, a trzeba było więcej odpoczywać i wodą się nawadniać. Tu się rozstajemy, one pozostają na rozległym terenie okalającym schronisko, ja czerwonym szlakiem wspinam się wraz z innymi śmiałkami w górę. Nadal panuje upał, wprawdzie zbawienny wiaterek przyjemnie zawiewa, a ja nauczona przykładem koleżanek wspinam się, by po chwili przystanąć. Szczyt Śnieżki mam na wyciągnięcie ręki i już wiem, że za chwilę dołączę do grona szczęśliwych zdobywców. Zmęczona, spocona staję na szczycie. Wita mnie tam orzeźwiający wiatr. Przyznaję nie było łatwo, ale dla takich widoków, dla takiej chwili warto żyć. Jest ślicznie i panoramicznie. Szczyt zdobyty, czas powrotu. Schodzę dłuższym, ale łagodniejszym zejściem. Najpierw czerwonym, a następnie niebieskim szlakiem. Przed "Domem Śląskim" na trawie niczym jaszczurki wygrzewają się w słońcu koleżanki, są wypoczęte i zadowolone. Pozwalają mi złapać oddech, bo nadszedł czas powrotu. Spod "Domu Śląskiego" wędrujemy niebieskim szlakiem do "Studenckiej Strzechy". Po chwili wytchnienia ruszamy do pięknie położonego Schroniska "Samotnia". Mijamy "Mały Staw", potem "Domek Myśliwski" i obok skał "Pielgrzymy" docieramy do Świątyni Wang. Zwiedzamy jej wnętrze, w zadumie wędrujemy po cmentarzyku. Modlitwą wspominamy twórczość pochowanego tam poety Tadeusza Różewicza. Do Karpacza docieramy ok 18-tej. Była to trudna, całodniowa wyprawa, ale mimo zmęczenia jestem wdzięczna za dary losu: piękną pogodę, wspaniałe towarzyszki oraz możliwość przeżycia kolejnej przygody w majestacie góry, która orzeźwiła wiatrem i dała mi kolejną lekcję pokory. Następne dni urlopu to niezapomniana wycieczka do Skalnego Miasta w Czechach; zwiedzanie Zamku Książ w Wałbrzychu, wreszcie Wrocław i niesamowite dzieło sztuki czyli "Panorama Racławicka". Wszystkie dni urlopu mijały mi dynamicznie i panoramicznie.

Grażyna Saj-Klocek

Dynamicznie i panoramicznie