Jak nietrudno zauważyć, lubię pisać w moich felietonach głównie o przeróżnych dyrdymałkach.
Trochę wspomnień, trochę światowych i miejscowych ciekawostek. W miarę możliwości na wesoło. Jak ognia unikam tematów światopoglądowych, a szczególnie politycznych. Pozostawiam takie sprawy dziennikarzom zawodowym, którzy, niejako z racji swojej profesji, śledzą na bieżąco przebieg owych wiekopomnych wydarzeń. Nie mniej trudno jest mi uciec od otaczającej nas rzeczywistości. Szczególnie teraz, bowiem od pół roku żyjemy w jakimś koszmarnym czasie. Z jednej strony kolejna fala groźnej pandemii, z drugiej bezpardonowa, polityczna walka o władzę. Najpierw „cyrk” z wyborami, obecnie cyniczne rozgrywki wewnętrzne. Nie mam ambicji konkurować z profesjonalnymi komentatorami aktualnych wydarzeń, odczuwam jednak potrzebę wypowiedzenia się w kilku sprawach związanych z otaczającym nas szaleństwem.
Co do pandemii, to trzeba przyznać, że żyjemy w jednym z bezpieczniejszych regionów. Od kilku miesięcy, mimo końca lata, wciąż mieszkają tu, w swoich letnich, wakacyjnych domach liczni warszawiacy, a także, jak sądzę, stali mieszkańcy innych, wielkich miast polskich. Co do warszawiaków, to osobiście znam kilkoro. Ja sam nie byłem w Warszawie od poprzedniej jesieni, choć zawsze starałem się odwiedzać moje rodzinne miasto przynajmniej dwa, trzy razy w roku. Póki co, nadal nie wybieram się tam. Ze strachu.