Latem ubiegłego roku kilka razy pisaliśmy o parce bocianów, które zagnieździły się na kominie wielorodzinnego budynku stojącego przy ul. Klonowej 1 w Szczytnie. Był to oczywiście swoisty ewenement i przyrodnicza ciekawostka na większą skalę, bo, jak wiemy, boćki tolerują jedynie wiejskie otoczenie, a unikają aglomeracji miejskich i nie zakładają gniazd w obszarach gęsto zabudowanych - fot. 1.

Eksmisja z dachu

Nasze miejskie bociany dochowały się potomstwa, no i z nadejściem jesieni odleciały do ciepłych krajów całą powiększoną rodzinką.

Mieszkańcy nie tylko tego bloku, ale i przyległych, stojących przy ul. Tetmajera, mocno przywiązali się do ptaków i w miarę upływu czasu zaczęli traktować je jako nieodłączny element lokalnej przyrody. A ponadto wiadomo - bocian na dachu to szczęście w zagrodzie, więc z zadowoleniem oczekiwali na ich przylot wiosną...

A tu nagle, gdzieś tak w połowie stycznia, pod blokiem pojawiło się dwóch ludzi, którzy z wyglądu przypominali kominiarzy. Jeden z nich wspiął się na komin i bez żadnych ceregieli brutalnie zrzucił gniazdo na ziemię. Misterna konstrukcja, zbudowana z patyków i gałęzi, runąwszy na ziemię, rozsypała się ze szczętem.

- No, to już, cholera, przesada - zaklął pod nosem świadek wydarzenia, Bogdan Pawlak z ul. Tetmajera i pobiegł czym prędzej do sprawców tego karygodnego czynu, aby dowiedzieć się, co nimi powodowało.

- Działamy z polecenia prezesa Kryczały, aby zapobiec zapychaniu się komina - usłyszał w odpowiedzi.

- Takie tłumaczenie nie przekonało mnie. Komin od góry jest zamknięty, a otwory wentylacyjne znajdują się z boku, więc konstrukcja gniazda w niczym nie zagrażała prawidłowej wentylacji budynku - powiedział "Kurkowi" pan Bogdan. Boćki obserwował od samego początku z okna swojej kuchni (IV piętro), z którego rozciąga się wspaniały widok na gniazdo.

Większe niebezpieczeństwo, jego zdaniem, stanowią kawki, które potrafią przecisnąć się poprzez niewielkie oczka w siatce ochronnej i włażąc do kominów, zapychają przewody - fot. 2.

* * *

Dzień później "Kurek" otrzymał telefon od jednej z mieszkanek bloku, która również nie mogła pogodzić się ze zniszczeniem gniazda i, jak się później dowiedzieliśmy, nie ona jedna.

Pan Pawlak, szukając pomocy, skontaktował się z Północno-Podlaskim Towarzystwem Ochrony Ptaków w Olsztynie, aby dowiedzieć się, czy można jakoś zaradzić złu.

Okazało się, że i owszem, bo towarzystwo oferuje nawet specjalne platformy pod przyszłe ptasie siedziby. Rzecz bowiem w tym, że boćki na pewno powrócą, ale jeśli nie zobaczą gniazda, to wątpliwe, aby zbudowały je w poprzednim miejscu. Co innego, gdy zastaną platformę, wówczas niemal z całkowitą pewnością je odbudują - tak uczy doświadczenie zdobyte w trakcie wieloletniej działalności towarzystwa zajmującego się ochroną ptaków.

"Kurek" dowiedział się, że istnieją dwa rodzaje platform - metalowe na słupy i drewniane na dachy. Oba oferowane są za darmo.

PPTOP zatrudnia wybitnego speca od bocianów, pana Krzysztofa Malewskiego. Nie chce on jednak publicznie oceniać czynu TBS-u, pozostawiając to Czytelnikom. Dodaje tylko, iż wedle ustawy usuwanie bocianich gniazd poza okresem lęgowym nie jest czynem karalnym i podkreśla, że gniazdowanie na terenie gęstej zabudowy to prawdziwa rzadkość.

POSTAWA TBS-u

Tymczasem szef TBS-u tłumaczy "Kurkowi", że polecił oczyścić komin z powodu troski o konstrukcję budynku. Chodziło o to, że zapychaniu ulegały nie tylko przewody kominowe, ale i rynny. Jego zdaniem cierpiała także konstrukcja samego dachu. Kiedy dowiedział się od nas, że są specjalne platformy oferowane przez towarzystwo ochrony ptaków, zaraz dodał, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby postawić taką na kominie i zadeklarował, iż rzecz wykona własnymi siłami.

Ale tu uwaga, bo wszystko tak naprawdę zależy od samych mieszkańców bloku, członków wspólnoty mieszkaniowej. Tylko oni są władni, poprzez głosowanie na statutowym zebraniu, podjąć stosowną decyzję. Takie zebranie musi odbyć się do końca I kwartału tego roku. Nic zatem nie jest jeszcze stracone i jeśli większość zadecyduje o ustawieniu platformy, to ta zostanie zamontowana, a boćki z wiosną powrócą na komin budynku.

CORAZ DALEJ

Pewien Czytelnik "Kurka" miał od lat jasno sprecyzowany pogląd w kwestii oznakowania ulic i dróg wiodących przez naszą malowniczą krainę. Będąc zwykłym kierowcą-amatorem, nigdy nie podejrzewał, że oznakowaniu mogłyby towarzyszyć jakieś błędy. Wątpliwości wzbudziła jednak lektura naszej gazety. Z kurkowych szpalt dowiedział się, że źle ustawione znaki drogowe, co wcale nie jest rzadkością, nie tylko wprowadzają w błąd użytkowników pojazdów, ale mogą stać się przyczyną kolizji. Od tej chwili nasz kierowca zaczął baczniej przyglądać się drogowym poboczom, a nie opierać się tylko na rutynowym i niedokładnym rzucie oka. Co się okazało?

To wprost niewiarygodne - mówi nasz Czytelnik - i nie wiadomo jak to wytłumaczyć, że nigdy dotąd tego nie zauważyłem. Tymczasem wzdłuż trasy, którą pokonuję przynajmniej dwa razy w ciągu dnia, tj. Szczytno - Grom, stoją znaki podające fałszywe informacje.

Jeden z nich, znajdujący się tuż za stacją benzynową, obok mleczarni, oznajmia, że do Olsztyna z tego miejsca jest jeszcze 46 km - fot. 3.

Ale, ale.. bo niby jak, skoro przejechawszy dalsze półtora kilometra, dowiadujemy się, iż Olsztyn zamiast zbliżyć się, oddalił wskutek niepojętej zgoła przyczyny. Od rozstajów wiodących na Jedwabno i Pasym do Olsztyna jest już 47 km - fot. 4!

CIASNY ZAKRĘT

U schyłku minionego roku zmodernizowano skrzyżowanie ul. Leśna - Osiedleńcza, ale użytkownicy szczycieńskich ulic nie są zadowoleni z tej zmiany.

Zawodowy kierowca Henryk Kowalczyk mieszkający przy ul. Osiedleńczej, twierdzi wprost, że po przebudowie, tj. zlikwidowaniu wysepki i nowym wyprofilowaniu zakrętu, dwa samochody jadące z przeciwnych kierunków mijają się tutaj z najwyższym trudem - tak jest tu ciasno. A co dopiero, gdyby na skrzyżowaniu spotkały się dwa tiry!

* * *

Pomysł przebudowy nie wziął się znikąd, a jego historia sięga roku 2002, kiedy to powstały założenia pod przyszłe zmiany w związku z licznymi wypadkami, na szczęście niezbyt groźnymi w skutkach. Po prostu kilku samochodziarzy zbyt szybko wjeżdżających na skrzyżowanie z głębi osiedla wylądowało na płocie posesji stojącej przy ul. Leśnej 29 A. Powstały aż trzy projekty, z których do realizacji wybrano najtańszy. No i teraz mamy to, co mamy.

Z narzekaniem kierowców nie do końca zgadza się inspektor Wiesław Kulas z Urzędu Miejskiego. Jego zdaniem skrzyżowania zostało wyprofilowane prawidłowo, a owa rzekoma ciasnota powstaje dlatego, że kierowcy, przekraczając dozwoloną prędkość, w terenie zabudowanym, zamiast trzymać się prawej strony, jak czarny samochodzik na rys. 5, wyrzucani siłą odśrodkową pędzą poprzez skrzyżowaniem wzdłuż osi jezdni, jak szare autko. A to jest niedopuszczalne.

- Trzeba będzie jednak zbudować w osi jezdni separacyjną wysepkę, co było zresztą przewidziane w jednym z owych odrzuconych projektów - przyznaje Wiesław Kulas - bo innego sposobu na niezdyscyplinowanych kierowców nie widać.

PS.

Sprawdziwszy owe zmiany "Kurek" musi przyznać rację panu Kowalczykowi, bo nawet mały dwudrzwiowy samochód osobowy ma niemałe kłopoty z wjechaniem w tak ciasny zakręt. Sytuacja drogowa nie wygląda tu zatem dobrze, a uległa jeszcze dodatkowemu pogorszeniu zimą, bo pługi śnieżne, nie mogąc sobie poradzić z precyzyjnym manewrowaniem po zmienionym skrzyżowaniu, wytyczyły w jego obrębie (pośród zwałów śniegu) nowy tor jazdy i obecnie (21 stycznia) jezdnia w środku łuku pozostaje niebezpiecznie wąska. Dlatego wydaje się, iż zmian należałoby dokonać w trybie co najmniej przyśpieszonym, jak tylko pozwolą na to warunki pogodowe.

2005.01.26