Są flaszki i flachy, są fraszki i frachy - jak napisał niegdyś Jan Izydor Sztaudynger. Zapomniany nieco w dzisiejszych czasach satyryczny mistrz pióra. Autor małych form, uwielbiany na przełomie lat 50. i 60. ubiegłego wieku. Napisał, między innymi, setki wierszowanych aforyzmów, czyli bardzo popularnych w tamtych latach fraszek.

Fraszki i frachy
Jan Izydor Sztaudynger, rok 1963

Dzisiaj mało kto pamięta jego utwory, choć współcześni pasjonaci rozwiązywania krzyżówek znają doskonale to nazwisko, ponieważ jednym z często przywoływanych krzyżówkowych haseł jest „drugie imię Jana Sztaudyngera”. Odpowiedź do wpisania w diagram brzmi - Izydor. Będąc licealistą, a później studentem kształciłem swoje poczucie humoru, podobnie jak moi rówieśnicy, na fraszkach i frachach Jana Izydora. A także innych ówczesnych mistrzów, jak Stanisława Jerzego Leca, czy Ludwika Jerzego Kerna. Warto dzisiaj, choćby fragmentarycznie, przypomnieć ich intelekt i poczucie humoru.

Sztaudyngera kochaliśmy, my młodzi, głównie za to, że cudownie „świńtuszył’ w swoich utworach. Właśnie owe dwuznaczne i nieco nieprzyzwoite wierszyki nazywał autor „frachami”. Wiele z nich pamiętam do dzisiaj. Pozwolę sobie kilka zacytować: „nie pożądaj żony bliźniego swego, rzecz rozumniejsza pożądać córkę jego, bo młodsza i ładniejsza”, albo: „pani się chwali swoją cnotą, a czy ktokolwiek czyhał na toto”, lub też: „kiedy kobietę w własne łoże złożę, to wiem na pewno, że nie cudzołożę”. O sobie samym też potrafił zabawnie napisać. Na przykład: „wzdycham do własnej żony, taki już jestem zboczony”, albo: „w pogoni za ideałem wszystkie świństwa popełniałem”. Pisywał też fraszki nieco poważniejsze w wymowie, jak choćby: „prawda kole w aureolę”.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.