W listopadzie 2008 r. w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Szczytnie gościł reportażysta Wojciech Tochman, którego twórczość i działalność znałam i podziwiałam.
Wówczas, podczas niezwykle ciekawego spotkania autorskiego ze wspomnianym pisarzem, stałam się szczęśliwą posiadaczką zbioru reportaży o wymownym tytule „Wściekły pies”. Autor opatrzył książkę autografem, a ja z wielkim zaciekawieniem zapoznałam się z treścią kolejnej, niezwykle ciekawej pozycji. Czytałam wcześniejsze książki tego autora: „Jakbyś kamień jadła”, „Córeńka”. Po przeczytaniu reportaży zebranych pod wspólnym tytułem „Wściekły pies” potwierdzam, że: Wojciech Tochman prowadzi czytelnika drogą pełną ludzkich słabości, ale i siły. Stawia nas przed niemal namacalnym i budzącym trwogę złem. To książka, która wytrąca z samozadowolenia, zabiera spokój i nie pozwala na egoistyczne odwrócenie głowy. Autor każe nam szeroko otworzyć oczy i patrzeć z uwagą na to, czego na co dzień widzieć nie chcemy. Każe nam patrzeć na samych siebie.
Cienka książeczka stanęła w domowej biblioteczce i dopiero w 2023 r. dołączyła do niej kolejna poruszająca pozycja Wojciecha Tochmana nosząca tytuł „Historia na śmierć i życie”. Z wielkim zaciekawieniem śledzę twórczość autora literatury faktu i kolekcjonuję jego książki. Nie są łatwe, miłe i przyjemne, ale niezwykłe i jedyne w swoim rodzaju.
Do lektury „Wściekłego psa” wróciłam w bardzo dziwny sposób. W telewizji oglądałam film „Cisza” opowiadający o tragedii z 28 stycznia 2003 r., kiedy potężna lawina zeszła z Rysów w stronę Czarnego Stawu. Lawina porwała uczniów i opiekunów chcących podczas ferii zimowych zdobyć Rysy. Była to głośna i medialna tragedia, żyła nią cała Polska. Ja też słyszałam o tej tragedii, ale dopiero teraz po obejrzeniu filmu wróciłam do tego wydarzenia. Wyemitowany film poruszył mnie i postanowiłam przypomnieć sobie te tragiczne fakty. Po pierwsze, bardzo się zdziwiłam, że film „Cisza”, który miał premierę w 2010 r. ja obejrzałam dopiero w listopadzie 2024 r. Na dodatek przypomniałam sobie fakt mojej bytności 29 lipca 2024 r. właśnie nad Czarnym Stawem. Wspólnie z amatorami górskich wędrówek w upale z Morskiego Oka wędrowałam i zdobyłam wspomniany Czarny Staw pod Rysami. Wówczas nie pamiętałam i nie kojarzyłam, że właśnie w tym miejscu wydarzyła się tragedia, która zakończyła życie licealistów z Tych. Jednak pamiętam dziwną aurę, która towarzyszyła mi, gdy wspięłam się na wspomniany szczyt. Przywitał mnie czarny, olbrzymi, budzący grozę krzyż oraz właśnie wszechobecna... cisza. Po raz pierwszy w życiu zamiast radości towarzyszącej zdobywaniu szczytów, tym razem poczułam smutek. Usiadłam na kamieniu z dala od wody i odpoczywałam. Wydarzyła się też wtedy jeszcze inna dziwna historia. Jedna z uczestniczek wyprawy nie zeszła z nami na dół – zgubiła się. Przewodnik musiał wspiąć się po zgubę i pomagać w zejściu. Latem bardzo ciężko było mi wspiąć się na Czarny Staw pod Rysami i jest to jedyne miejsce, które niosło dla mnie aurę niepokoju. Po obejrzeniu filmu „Cisza” wróciłam do moich przeżyć i przeczytałam też, że w tragicznym 2003 roku uderzenie śniegu w staw było ogromne. Lawina strzaskała lód, który miejscami miał nawet 70 cm grubości, a większość ofiar, które porwała zostało wtłoczonych pod lód. Tragedia miała miejsce w styczniu, a ostatnią z ofiar wydobyto dopiero 17 czerwca 2003 r. Film „Cisza” oraz fakty, które przeczytałam sprawiły, że postanowiłam ponownie sięgnąć po książkę Wojciecha Tochmana „Wściekły pies”. Ponieważ autor w reportażu „Mojżeszowy krzak” opisuje tragedię, która miała miejsce 30 września 2005 r. Wówczas autokar z białostockimi maturzystami, którzy pielgrzymowali na Jasną Górę, zderzył się z tirem. W reportażu Wojciecha Tochmana czytamy: Jakby mojżeszowy krzak wyrósł na środku drogi – mówi polonistka. Obok ognia widzieliśmy dwie, może trzy osoby. Nie było czego ratować. Co mogliśmy zrobić? Kolejna tragedia wstrząsnęła całą Polskę i tu w książce Wojciecha Tochmana czytamy: Nauczyciele z liceum w Tychach, którzy dwa lata temu stracili uczniów w lawinie pod Rysami, dzwonili z wyrazami współczucia, bo rozumieją kolegów z Białegostoku jak nikt inny, chcieli przyjechać, może na coś mogliby się przydać. Listopad skłania do zadumy, refleksji, wspominania... stąd taka lektura do czytania.
Grażyna Saj-Klocek