...planszowe, to nadal modne i fantastyczne zajęcie dla całej rodziny. W czasach mojego dzieciństwa wielką popularnością cieszyły się warcaby, szachy, chińczyk oraz gry karciane. Dorośli grali wówczas w tysiąca, pokera, brydża, a dzieci w wojnę lub Piotrusia. Mawiano wówczas, że „kto gra w karty – ten ma łeb obdarty”.

Gry...
Gry uczą, bawią, rozwijają i wspaniałą radość dają

Nie wiem czemu? Być może, by ustrzec przed wciągającym hazardem. Smak wygranej poznałam podczas pobytu w szpitalu w Piszu, gdzie w wieku ośmiu lat trafiłam na oddział zakaźny z rozpoznaniem żółtaczki. Dla takiego szkraba jakim wówczas byłam oznaczało to tragedię. Na trzy tygodnie trafiłam za „kraty”. W dosłownym tego znaczeniu, bo okna były zasłonięte siatką, a wizyty zabronione. Trwały wakacje, a ja karetką zostałam wywieziona daleko od domu. Płakałam, gdy przebierałam się w izbie przyjęć w obecności miłej, ale przecież obcej pielęgniarki. Chciałam do mamy, ale zamiast niej stanął przede mną lekarz. Od razu powiedział, że takim księżniczkom jak ja szybko minie czas, bo szpital wyposażony jest w gry planszowe oraz fajne książeczki do czytania i kolorowania. Po badaniach zostałam zaprowadzona na salę. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że będę dzieliła pomieszczenie z trzema kobietami. Gdy weszliśmy do pokoju, lekarz przedstawił mnie. Powiedział, że to księżniczka Grażynka i trzeba się mną zaopiekować i zbierać łzy, które za chwilkę przemienią się w perły. Od razu przestałam płakać, weszłam do swojego łóżka i schowałam pod kołdrę. Zasnęłam. Obudził mnie śmiech i głośne słowa: „Mam parę, to król i jego żona. Wszystkie papierosy moje”. Otworzyłam oczy, na sąsiednim łóżku grano w tysiąca. To był bardzo ciekawie spędzony czas, tak się złożyło, że byłam w tym gronie jedynym dzieckiem i pobyt przemienił się w fantastyczne doświadczenia. Okazało się, że jedna z pań zna tyle fantastycznych bajek, że wieczorami tuż przed zaśnięciem opowiadała je nam, za każdym razem wywołując zachwyt. Jeden z panów z sąsiedniej sali miał karty, więc po kolacji trwały rozgrywki o to, kto zgarnie pulę zapałek lub papierosów. Pewnego dnia pojawiły się cukierki, a że brakowało gracza, ja zasiadłam z kartami i cała gromadka cukierków była moja.

Teraz już nie pamiętam skąd byli ci fantastyczni ludzie, ale jedno jest pewne, gdy wróciłam ze szpitala rżnęłam w karty jak stary zawodowiec. Umiałam blefować, zachowując przy tym kamienną twarz i chętnie ryzykowałam, co często myliło przeciwników. Polubiłam grę w tysiąca, a gdy ze szpitala wychodziłam na pożegnanie dostałam talię kart.

Przy rodzinnych zawodach, grając w różnorodne gry, spędzaliśmy dużo czasu. Lubiłam bierki, domino, grzybobranie a mistrzynią gry w warcaby jestem do dziś. Z czasem repertuar uległ zwiększeniu. Pojawiły się Scrabble, Remik, Uno, Pociągi, Labirynt... Często spotykamy się ze znajomymi na kilka partyjek i gramy, świetnie się przy tym bawiąc. Teraz jest dużo ciekawych i absorbujących zabaw dla całej, bez względu na wiek, rodzinki. Jednak z wielkim sentymentem wspominam te z przeszłości i za chwilę wyciągnę domino, warcaby i kości. Gry uczą, bawią, rozwijają i wspaniałą radość dają. Zapraszam do sklepu „Marzenka” i do Empiku – tam można kupić gier bez liku!

Grażyna Saj-Klocek