Gdy chory człowiek ląduje na szpitalnym łóżku i nagle dowiaduje się, że za sąsiada obok ma nieboszczyka - przeżywa szok, który dla zdrowia korzystny nie jest. Taką terapię zastosowano w szczycieńskiej lecznicy wobec Władysławy Bołtacz. Według powiatowych radnych - w zdarzeniu nie ma nic nieetycznego.

Horror pacjentki

Terapia z nieboszczykiem

Pani Władysława, nie pierwszej już młodości i po trzech zawałach, z powodu nader złego samopoczucia zgłosiła się w przychodni u swego lekarza rodzinnego. Doktor Staniek uznała jej stan za poważny, albowiem wezwała karetkę, która powiozła pacjentkę do szpitala, na początek w celu wykonania badania ekg. Jego z kolei wynik nie był zadowalający, gdyż lekarz dyżurny skierował pacjentkę na oddział.

- Tam chwilę kazano mi poczekać, informując, że przygotowywane jest łóżko. Następnie pielęgniarka zaprowadziła mnie na 3-osobową salę wskazując jedyne wolne łóżko przy oknie - wspomina Władysława Bołtacz. - Na pozostałych leżeli inni pacjenci, a przy pani na środkowym łóżku był nawet syn z wizytą.

Minęło sporo czasu, może z godzina. Z wizytą do pani Władysławy przybył mąż. W pewnym momencie ich rozmowę przerwał widok zgoła niecodzienny: na salę, wprowadzone przez pielęgniarkę, weszły dwie osoby z zapalonymi gromnicami, ustawiły się przy pacjentce na pierwszym łóżku i rozpoczęły żałobne śpiewy i modły. Państwo Bołtacz patrzyli na to ze zgrozą, bezbrzeżnie zdumieni.

- Dopiero leżąca obok kobieta i jej syn powiedzieli mi, że na tym pierwszym łóżku leży pani, która zmarła rano - opowiada dalej pani Władysława. - Ja wiem, że w szpitalu ludzie umierają, ale nie potrafię zrozumieć dlaczego nikt mi nic nie powiedział i dlaczego ciało zmarłej kobiety leżało w sali z pacjentami kilka godzin, na pewno dłużej niż dwie.

Ocenzurowana skarga

Władysława Bołtacz spędziła na szczycieńskiej internie cztery dni. Nie wspomina ich mile nie tylko ze względu na początek pobytu, jakby z horroru wycięty. Pechowych zdarzeń miała więcej. Na przykład zatrzasnęły się za nią drzwi ubikacji. Spędziła w niej sporo czasu, zanim kopanie i krzyki zaalarmowały personel. Później musiała jeszcze i tak czekać na ekipę fachowców, którzy po prostu wystawili drzwi z zawiasów. Z zasłyszanej rozmowy wydedukowała, że nie jest pierwszą, zatrzaśniętą w sanitariacie pacjentką.

- A skoro tak, to dlaczego tych drzwi nie naprawi się raz a porządnie? - pyta retorycznie.

Na koniec trudność sprawiło uzyskanie wypisu, bo w feralnym dla pani Władysławy czasie zajmowały się tym dwie panie salowe.

- Przy wyjściu ze szpitala wszystkie te zdarzenia opisałam lekarzowi prowadzącemu, ale on tylko rozłożył bezradnie ręce - mimo upływu kilku miesięcy pacjentka szczycieńskiej lecznicy nadal pełna jest oburzenia, które tuż po opuszczeniu szpitala zaowocowało jej wizytą w starostwie powiatowym. Tam, w wydziale oświaty, który sprawami zdrowia też się zajmuje, złożyła do protokołu skargę na działalność szpitala, przedstawiając urzędniczce wszystkie sprawy, które ją podczas terapii bulwersowały. Nie wszystkie jednak w protokole zostały ujęte, a treść skargi sprowadzała się ostatecznie do uwag związanych z nieboszczykiem.

Nieetyczne normy

Minął czas jakiś i pani Władysława otrzymała od przewodniczącego Rady Powiatu pismo informujące ją, że skargę przekazano do rozpatrzenia komisji rewizyjnej, która rzecz całą rzetelnie sprawdzi i zanalizuje. Cierpliwie więc czekała, aż otrzymała... telefon z redakcji. Poprosiliśmy bowiem panią Władysławę o relację ze szpitalnych zdarzeń, bowiem podczas ostatniej sesji Rady Powiatu, która miała miejsce w czwartek 26 lutego, skarga Władysławy Bołtacz uznana została za niezasadną. Jak zaanonsowała przewodnicząca komisji Bogusława Olczyk (notabene pielęgniarka z zawodu), wszystko co się w szpitalnych murach zdarzyło, było zgodne z literą prawa. Z opinią komisji nie wszyscy się jednak zgadzali.

- Takie zdarzenia są niedopuszczalne - mówił radny Krzysztof Pawłowicz podpowiadając, by na przyszłość albo na internie znaleziono pomieszczenie, do którego trafiałyby przejściowo ciała zmarłych, albo niech np. są one wstawiane do gabinetu lekarza dyżurnego. - Lekarzowi nic się nie stanie jak przez godzinę czy dwie będzie z nieboszczykiem obcował, a na pacjentów taki kontakt wpływa fatalnie - uzasadniał wniosek.

Także Kazimierz Oleszkiewicz nie był przekonany, że postępowanie szpitalnego personelu można uznać za w pełni etyczne.

- Nawet jeśli normy na to pozwalają, to kładzenie pacjenta w jednej sali z nieboszczykiem jest naganne. Nic by się nie stało, gdyby tę panią na krótki czas położono nawet na korytarzu wyjaśniając, że chwilowo nie ma wolnej sali - mówił Oleszkiewicz.

To niemożliwe

Radni, zawodowo reprezentujący służbę zdrowia wdali się z Pawłowiczem w polemikę.

- To niemożliwe, by ktoś żałobników do sali wpuścił, więc z pewnością nic takiego nie miało miejsca - oponował na przykład radny Sławomir Sawicki, z profesji ratownik medyczny w miejscowym pogotowiu, a radna Bogusława Olczyk, przewodnicząca komisji rewizyjnej, podpowiadała Pawłowiczowi, by w przyszłości, zanim zacznie herezje głosić dopytał się dokładnie o szczegóły. Sama jednak, zapytana o to, czy komisja przesłuchała urażoną pacjentkę - nie odpowiedziała nic.

Przykład z góry

Rada, przy kontrze Pawłowicza, zaakceptowała opinię uznającą jej (skargi) niezasadność. I o tym właśnie skarżąca Władysława Bołtacz dowiedziała się od "Kurka". Wróciło całe jej oburzenie, spotęgowane jeszcze brakiem szacunku, jaki powiatowe władze okazały jej, jako mieszkance tego powiatu.

- Jak komisja mogła rozpatrzyć tę skargę w ogóle ze mną nie rozmawiając!? - niedawna pacjentka szpitala nie może wyjść ze zdumienia. - Czyli wyszło na to, że ja sobie to wszystko wymyśliłam, a przecież tam byli i inni pacjenci, i osoby wizytujące, więc są świadkowie! - Władysława Bołtacz zapowiada, że z nierzetelnym orzeczeniem komisji rewizyjnej nie zamierza się pogodzić. - Nic dziwnego, że w szpitalu tak traktuje się pacjentów, skoro władze powiatu wcale nie są lepsze, a przykład przecież zawsze idzie z góry!

Halina Bielawska

2004.03.03