- Tutaj wiem, jaki jest dzień tygodnia, czuję, jak płyną miesiące i zmieniają się pory roku – mówi Marta Chechelska, która z Krakowa przeprowadziła się do Szczytna. Po dwudziestu latach intensywnego życia zawodowego w stolicy Małopolski docenia uroki małego miasteczka, dostrzegając jego zalety niezauważalne dla ludzi mieszkających tu od urodzenia. „Kurkowi” opowiada o tym, co ją w Szczytnie zaskakuje i jakie są różnice między Mazurami a Małopolską.
PRZYSTANEK ORZYNY
Marta Chechelska pochodzi z Podkarpacia, ale swoje życiowe losy związała z Krakowem. - Pojechałam tam na studia i zostałam, jak sądziłam, na zawsze, bo bardzo kocham to miasto – wspomina. Tu założyła rodzinę i podjęła pracę. Jej życie zawodowe, co sama przyznaje, było bardzo intensywne. Przez wiele lat była rzeczniczką prasową krakowskich instytucji pomocy społecznej, awansując potem na stanowisko dyrektora sieci placówek pomocy społecznej w Nowej Hucie. Do tego jeszcze uczyła na krakowskich uczelniach, pracowała jako mediator sądowy. Jak to się stało, że zdecydowała się porzucić duże miasto i osiedlić na Mazurach, których wcześniej w ogóle nie znała?
Wszystko zaczęło się pięć lat temu, kiedy wraz z mężem znalazła się w kryzysowej sytuacji życiowej. - Potrzebowaliśmy wyjechać gdzieś na kilka dni, żeby przewietrzyć głowy i zastanowić się, co dalej – opowiada pani Marta. Wybór padł na okolice Mrągowa. Mazurski krajobraz, spokój i przyroda oczarowały ich od pierwszego wejrzenia. Stwierdzili też, że życie toczy się tu zupełnie innym rytmem niż w Krakowie.