Lato szczęśliwie już nam minęło a z nim kolejny sezon gastronomiczny. Zostaliśmy więc już we własnym gronie i można spokojnie pomyśleć o podsumowaniu. Jak wskazuje dokładnie waga, udało mi się od maja do września odwiedzić większość knajpek w naszym powiecie i okolicach, niektóre wiele razy. Zebrałem też bardzo wiele opinii od znajomych miejscowych i przyjezdnych, za co serdecznie dziękuję. Takie gastronomiczne dyskusje też są czasem męczące, bo rozmawiać o jedzeniu na głodno jakoś nie wypada. Ale do rzeczy.

Ogólnie wydaje się, że rok dla smakoszy i obżartuchów był udany. Przybyło restauracji, barów, pubów, poziom kuchni raczej się nie obniżył a w kilku przypadkach można powiedzieć o sporym postępie. W wielu lokalach na miejsce przy stoliku trzeba było czekać, co warto odnotować. Kryzys kryzysem, ale jeść turysta chce! Jest kilka miejsc, gdzie kuchnia eksperymentuje, pojawiają się nowe dania, ba, udało się zorganizować kilka – jak czytałem, bo sam niestety akurat byłem poza Szczytnem - dużych i udanych imprez prezentujących naszą kuchnię lokalną. I to nie tylko w Szczytnie, co tym bardziej cieszy. Niestety na tym tle beznadziejnie wypadły Dni i Noce Szczytna – tu akurat byłem – gdzie gastronomii praktycznie nie było, bo to co oferowano to… szkoda gadać.

Wśród restauracji, w mojej subiektywnej opinii, pierwsza trójka tego lata to (alfabetycznie) „Jagienka” w Burdągu, „Krystyna” i „Mazuriana” w Szczytnie. Dlaczego akurat te lokale widzę najlepiej? „Jagienkę” za rozwój lokalu, ciekawy jadłospis i kilka wybitnych dań, może niezbyt wykwintnych, lecz doskonale dopasowanych do regionu, z grzybami i rybami na czele. Ostatni sygnał o tym, że do kołdunów trafiła wołowina zamiast baraniny traktuję jako wypadek przy pracy. „Krystyna” przez cały rok utrzymuje dobry, wysoki jak na Szczytno poziom, proponowane liczne zestawy obiadowe są urozmaicone, bardzo duży wybór, profesjonalna obsługa, słowem o to w hotelu chodzi. Gdyby tylko odrobinę mniej tłuszczu, szczególnie w rosole… Co do „Mazuriany” to przede wszystkim uznanie za eksperymenty z jadłospisem. Dania najpierw proponowane jako „danie dnia” trafiają potem, gdy się sprawdzą, do jadłospisu stałego jak świetna wołowina marynowana. To wszystko prawie przy budowie, czekam z niecierpliwością na otwarcie nowej części lokalu.

Inne restauracje, które brałem pod uwagę to „Tusinek” w Rozogach, „Gościniec Mazurski” w Jedwabnie oraz „Grota” i „Filips” w Szczytnie.

W kategorii barów i fast foodów bezkonkurencyjna jest „Toscana”, jej pizza nie ustępuje włoskim oryginałom a wariacje makaronowe mają stałych wielbicieli. Lokal jakoś przetrwał katastrofę związaną ze skandaliczną przebudową ulicy i mam nadzieję, że w przyszłym sezonie potwierdzi klasę. Z dużą przyjemnością chcę też wyróżnić smażalnię „Rybka” pod Wielbarkiem. Świetny debiut, spory wybór ryb, coraz lepsze, rozwijane przez cały sezon zaplecze. Wróżę w przyszłym roku dużą karierę. Chciałbym jeszcze może wspomnieć o małej, ale bardzo popularnej sezonowej smażalni w Kobylosze. Też się dobrze rozwinęła.

Mamy ostatnio w Szczytnie wysyp pubów, chyba związany też m.in. z szybko wzrastającą liczbą cywilnych studentów, a student, wiadomo, bez piwa nie wyżyje. Jednak palmę pierwszeństwa należy przyznać bezkonkurencyjnej i raczej nie studenckiej „dziewiątce”, łącznie z jej osiągnięciami artystycznymi. Dołożyłbym do czołówki nowy jeszcze „Piano bar” – też z ciekawą ofertą artystyczną, tyle że raczej właśnie dla młodszej generacji oraz „Semafor” – za atmosferę i podtrzymywanie dobrej tradycji.

Debiutem roku określiłbym zaś „Pistację”, lokal niezwykły, dla mam (i tatusiów też) z dziećmi, gdzie można wpaść na lody, dobrą kawę, kosmiczne gofry i … piwo, co wcale nie przeszkadza.

Wiesław Mądrzejowski