Ostatnią sobotę miło spędziłem na prywatnym przyjęciu, pośród dość licznej grupy przyjaciół. Mimo że to już prawie dwa miesiące minęły od mojego powrotu z wyprawy na Kubę, goście owego spotkania wciąż domagali się egzotycznych wspomnień i opowieści z karaibskiej wyspy.
Panie interesowały głównie przepisy kulinarne, natomiast panowie koniecznie chcieli usłyszeć cokolwiek o tamtejszych paniach i panienkach. Co do tego drugiego tematu, to owszem, mógłbym zapewne sporo poopowiadać, ale na podstawie mojego pierwszego pobytu na Kubie, a było to czterdzieści lat temu. Zatem nieaktualne. Obecnie nie bardzo jestem w temacie – nie te lata. Niemniej, jako starszy pan, który sporo w życiu widział, muszę powiedzieć innym panom, że nigdzie na świecie nie można zobaczyć aż tylu na raz przepięknych dziewcząt, co na Kubie. Mam wrażenie, że gdyby Kuba nie była tak bardzo odizolowana od reszty świata, wszystkie coroczne konkursy światowych miss wygrywałyby Kubanki. Na skutek niezwykłego przemieszania grup etnicznych przeciętny, młody przedstawiciel tamtejszego narodu, niezależnie od płci, jest na ogół wysokim i bardzo długonogim jasnym mulatem, lub mulatką, o wąskich biodrach. Kobiety mają piękne, ogromne, ciemne oczy, ocienione fantastycznymi rzęsami, jakie otrzymały w spadku po hiszpańskich praprababciach. I jeszcze jedno. Wszyscy mieszkańcy Kuby są niewiarygodnie schludni i czyści. Młodzież ubiera się bardzo kolorowo, a także na biało. Nigdy nie zauważyłem na popularnych białych dżinsach najmniejszej plamki. Każdy łaszek robi wrażenie świeżo wypranego. I tak rzeczywiście jest. Idąc hawańską ulicą, jeśli spojrzy się w górę, widać we wszystkich oknach i balkonach sznury pełne suszących się koszulek, spodni i spódniczek.
W tamtejszej temperaturze pranie schnie nie dłużej niż trzy godziny i zaraz rozwiesza się następną porcję.