... Ośrodek Wypoczynkowy z duszą, czyli wczasy pod gruszą. Do najpiękniejszego zakątka nad jeziorem Sasek Wielki wybrałam się składakiem z grupą kolegów. Tam ćwiczyliśmy umiejętność skoków z pomostu na „bańkę”, gdyż na „dechę” każdemu wychodziło.
Na szczęście ta młodzieńcza zabawa nam się znudziła. Nikt nie ucierpiał, ale przyznaję, że nie było to mądre zachowanie. Jednak Kobylochę pokochałam i wracałam tam wielokrotnie. Gdy podjęłam pracę i okazało się, że „Społem” PSS oferuje wypoczynek w pracowniczym ośrodku – wypoczywałam tam wielokrotnie. Już w marcu rezerwowałam dla swojej rodziny domek i z chęcią uczestniczyłam w czynie społecznym polegającym na porządkowaniu terenu rekreacji. Zwykle w roboczą sobotę pakowaliśmy się do służbowego żuka i grabiliśmy liście, paliliśmy ognisko, piekliśmy służbowe kiełbaski. Zabawa była przednia, a efekt radował wszystkich.
Kierowniczką Ośrodka Wypoczynkowego w Kobylosze była pani Daniela Balcerzak, która mocną, ale sprawiedliwą ręką dbała o powierzone mienie i nasze bezpieczeństwo, gdy wreszcie z początkiem wakacji zjawialiśmy się w swoich urlopowych kwaterach. Każdy wczasowicz do swojej dyspozycji miał jednoizbowy domek z tarasem. Wakacyjne lokum składało się z dwóch tapczaników, szafy, półeczek, lodóweczki, butli z kuchenką gazową, kompletu garnków, talerzy, pościeli... Taki podstawowy, ale dostosowany do potrzeb niezbędnik. Ze Szczytna na Kobylochę jest 9 km, ale każdy jakoś musiał się tam dostać. My dysponowaliśmy motorem, więc na ten pojazd pakowaliśmy się tak: najpierw wsiadał mąż, tuż przed sobą kładł na bak naszą wypchana po brzegi torbę, potem ja sadzałam synka i sama się gramoliłam. Jechaliśmy wciśnięci w siebie, ale jacy szczęśliwi.