Komórki do wynajęcia

Pamiętam, jak w dzieciństwie bawiłem się w grę komórki do wynajęcia. Rzecz polegała na tym, iż rysowało się na ziemi planszę z kwadracikami (komórkami), których zawsze było mniej niż bawiących się dzieci. Na hasło: komórki do wynajęcia! wszyscy biegli w kierunku rysunku, aby zająć wolne pole. Kto nie zdążył ten trąba, no i odpadał z gry. Nie przypuszczałem wówczas, iż w przyszłości stanę się posiadaczem komórki (choć nieco innego rodzaju), która pozwoli powrócić mi do tych dziecięcych zabaw, teraz oto, w dojrzałym już wieku. A idzie o zmyślny bezprzewodowy telefonik kieszonkowy. Biorąc go w dłoń mogę jeszcze raz zagrać w komórki do wynajęcia, tyle że w ich elektroniczną wersję! Jeśli najdzie mnie taka ochota - mogę połączyć się z internetem (WAP), by przeczytać "Kurka", bo nie chciało mi się pójść do kiosku - fot. 1.

Co prawda zapłacę wówczas dwa, trzy razy więcej (WAP w komórkach działa bardzo powoli, a przy tym jest drogi), ale cóż - nowoczesność ma swoją cenę. Ponadto mogę oglądać krótkie animowane filmiki (tzw. wygaszacze), obejrzeć zdjęcie ukochanej osoby, posłać komuś e-maila, uzyskać adres stacji benzynowej, restauracji, dowolnego sklepu, zaznajomić się z repertuarem miejscowego kina (teatru), odczytać prognozę pogody, itp., itd. Mogę też wysłać pocztówkę, sms, mms, fax, wziąć udział w licznych konkursach co chwila ogłaszanych przez daną sieć, no i uwaga - zadzwonić!!! Tak jak ze zwykłego poczciwego aparatu domowego.

Współczesna komórka oferuje tyle bajerów i możliwości, iż jej podstawowa funkcja dla której została stworzona - rozmowy telefoniczne - dziś zdaje się być niewiele znaczącą opcją.

KOMÓRKI NA PNIU

Dziatwa szkolna nie wyposażona jeszcze tak masowo w owe gadżety jak dorośli, skazana jest na zabawę w grę "komórki do wynajęcia" w tradycyjnej formie, co nie znaczy, że nie bez tzw. upgrade, czyli ulepszenia. Niedawno, zwiedzając okolice Szkoły Podstawowej nr 3 zauważyłem wiele dzieci dokazujących pośród pniaków drzew, które oczywiście sterczą na ich szkolnym boisku - fot. 2.

Stojące tu niegdyś drzewa ścięto, no ale resztki pozostały. Dzieci zatem (pomysłów wszak nigdy im nie brakuje) wykorzystują karcze do gry w komórki do wynajęcia w nowej zmodyfikowanej wersji. Nie muszą rysować na boiskowej płycie kwadracików-komórek, ich rolę pełnią pozostałości po działaniu drwali. Przy okazji nasuwa się i inne spostrzeżenie. Na boisku pośród ciżby dokazujących dzieci stoją liczne samochody (widać je w głębi fotografii nr 2). Są to zapewne maszyny grona pedagogicznego.

Tuż przy wjeździe do szkoły od strony sali gimnastycznej urządzono całkiem spory parking samochodowy, a za nim, na drodze prowadzącej do wejścia od strony boiska ustawiono tabliczkę zakazu wjazdu, no ale z zastrzeżeniem, iż nie dotyczy on m.in. samochodów pracowników szkoły. Wiadomo - szlachetne grono nie będzie tyle (kilkadziesiąt metrów) szło na piechotę! No to nauczyciele parkują swoje wozy nie na parkingu, a na boisku, tuż przy wejściu do szkoły, ograniczając w ten sposób dzieciom (swoim uczniom) przestrzeń do zabawy. A tak z ciekawości zapytam: nie obawiacie się nauczyciele o całość swoich mechanicznych cudności kiedy wokoło biegają dzieci (a często z piłką)? Wszak mogą uszkodzić, porysować karoserię, wybić niechcący szybkę, stłuc reflektor, urwać lusterko itp. No cóż - wygoda i lenistwo zdają się być najważniejsze. I takie oto nauki płyną z tej placówki szkolnej (gdy ogląda się ją od zewnątrz).

BYĆ KOMÓRKĄ

W minionym tygodniu na ulicach miasta pojawiła się samochodząca olbrzymia komórka bliżej nieokreślonej marki. Nie dzwoniła, nie gadała, a tylko spacerowała (miała bowiem nóżki, a prócz tego i dwie rączki) - fot. 3. No tak, ale co komu po niemej komórce i co to w ogóle miało znaczyć?

Ano okazało się, iż połączone siły Telekomunikacji Polskiej S.A. i sieci telefonii komórkowej Idea promowały w ten sposób nowe usługi. Mniejsza o nie, bo mnie zainteresowało co innego. Kto tam wlazł w komórkę i co skłoniło go do tak desperackiego czynu?

Odpowiedź uzyskałem od asystentki towarzyszącej aparatowi, czyli Justyny - fot. 4.

- W środku jest mój kolega z uczelni - mówi Justyna, przemiła i urocza mieszkanka Szczytna.

W ten sposób zarabia wraz z kolegą pieniądze, wszak portfele studenckie nie śmierdzą groszem. Komórkę nosić na sobie przez cały dzień nie jest łatwo, dlatego to zadanie wziął na siebie mężczyzna, Justyna zaś rozdaje ulotki oraz cukierki. Praca niby lekka, w dodatku na powietrzu, a nie w jakimś ciasnym i zamkniętym biurze, więc chwali ją sobie, choć martwi się trochę o chłopaka, czy aby nie zdrętwiał mu kark od dźwigania komórki.

A zarobki? Za godzinę pracy można dostać od 4 do 5 zł (na czysto), więc dniówka nie jest tak mała, tyle że wszystko to trwa najwyżej dwa tygodnie. W Warszawie studentom te same firmy płacą ok. 10 zł za godzinę. Oto co znaczy stolica, a co prowincja. No cóż, podobno na prowincji życie jest znacznie tańsze.

NIE CHCIELI MU DAĆ

Zdzisław Halamus (chyba poznają go na zdjęciu wszyscy Czytelnicy) pojechał późnym latem tego roku w odwiedziny do swojego kolegi po fachu, czyli innego rowerowego pielgrzyma Feliksa Kondrackiego. Pan Kondracki przejechał akurat 13 tys. km wokół Polski, czym zasłużył sobie na wpis do księgi Guinnesa - to tak na marginesie. Nas bowiem interesuje co innego. Miejscowość jaką Zdzisław napotkał w drodze, w okolicy Sieradza.

Widząc tabliczkę z tak niezwykłą nazwą nie wytrzymał. Zatrzymał się i zaczął oczekiwać na tego kogoś, który by cośkolwiek mu dał (zgodnie z treścią napisu) - fot. 5.

Czekał pięć minut, czekał dziesięć, upłynął wreszcie kwadrans - i nic. No tak, nie można wierzyć wszystkiemu co napisane - stwierdził - po czym pojechał dalej, bo pora robiła się już późna.

* * *

Innym razem Zdzisław zajechał do Lubrańca (okolice Sieradza). Tam, w centrum tej niewielkiej miejscowości (na rozdrożu) zauważył inny znak drogowy - 5-elementowy drogowskaz. Rzecz w tym, iż wyszczególniono na nim którędy dostać się do co ważniejszych instytucji w tym miasteczku - fot. 6.

W związku z tym nasz rowerowy pielgrzym postuluje, aby coś podobnego postawić i w Szczytnie, ku uciesze turystów oraz przyjezdnych. Jak dowiedział się "Kurek" tabliczki takie stoją we wszystkich miastach i miasteczkach np. Dolnego Śląska.

PS.

W tym miejscu chciałbym zaapelować do Czytelników-podróżników o współpracę. Gdybyście będąc na jakiejś wycieczce po kraju natknęli się na miejscowości o oryginalnej (dziwacznej) nazwie to prośba, abyście zrobili stosowne zdjęcie i czym prędzej nadesłali je na adres redakcji. Chętnie je wydrukujemy.

2003.11.26