Szczycieński bard Jarosław Chojnacki kwestował w tym roku na rzecz chorych dzieci. W gronie gwiazd polskiej estrady zmiękczał serca londyńskiej polonii.

Koncert na emigracji

Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy zatacza coraz szersze kręgi. Jeden z koncertów tegorocznego finału odbył się, zresztą po raz pierwszy, w najbardziej konserwatywnym mieście świata - Londynie. Przedsięwzięciu patronował ostatni Prezydent Rzeczpospolitej na Uchodźstwie Ryszard Kaczorowski.

Wśród artystów, którzy zjechali do Londynu były takie zespoły jak "Lombard" z nową solistką i "Proletariat". Swój recital miała Justyna Steczkowska, występująca wraz z dwiema "osobistymi", równie utalentowanymi siostrami. Grał i śpiewał także "cichszy" trochę discopolowy "Boys" oraz Mieczysław Szcześniak. Do galerii gwiazd wpisał się także "nasz" Jarosław Chojnacki, najmniej znany, albo nawet - co sam podkreśla - w ogóle nieznany publiczności. Zyskał jej przychylność wykonaniem hymnu WOŚP. To pieśń, która powstała wraz z ideą Jerzego Owsiaka. Śpiewało ją na początku lat 90. kilku znanych artystów, m.in. Czesław Niemen i Hanna Banaszak, później, przy kolejnych edycjach Wielkiej Orkiestry o utworze zapomniano.

- To ładna, melodyjna piosenka i wzbudziła duże zainteresowanie widowni - mówi szczycieński bard dodając, że wychodził na londyńską scenę czterokrotnie, z tylu bowiem bloków muzycznych składał się koncert. W przerwach odbywały się aukcje. Wśród licytowanych akcesoriów były np. złote, okazjonalne 2-złotowe monety, z których dwie, za 800 funtów, kupił jego producent i kolega Krzysztof Cezary Buszman. Cała impreza skończyła się o 1 w nocy. - Przyniósł on Orkiestrze około 20 tysięcy funtów - mówi muzyk.

W porównaniu z "rodzimymi" koncert londyński był trochę inaczej zorganizowany. Różnica polegała między innym na tym, że impreza była biletowana. Sala koncertowa mieściła 400 osób, a rygorystyczni Brytyjczycy nie wpuścili doń nikogo więcej.

- Poza salą, w holu zgromadził się za to tłum ponad półtoratysięczny. Najwięcej było młodych ludzi, niezbyt zasobnych, stąd dochód nie był może wysoki, w porównaniu na przykład z tymi, jakie Orkiestra osiąga w Stanach Zjednoczonych - komentuje Jarosław Chojnacki. - Polonia londyńska liczy sobie 200 tysięcy ludzi. Do udziału w koncercie nawoływali ich między innymi polscy księża z katolickich parafii.

Wśród widowni znajdowała się też żona generała Andersa i wielu przedstawicieli jeszcze przedwojennej i wojennej polskiej emigracji.

- To emigracyjna arystokracja, w przenośni i dosłownie. Do niektórych honorowych gości należało zwracać się tytularnie, np. panie hrabio - wspomina swą trzecią z kolei londyńską "przygodę" muzyczną szczycieński bard. Londyńska polonia dzieli się na starą i nową. Przedstawiciele tej pierwszej, którzy na Wyspy Brytyjskie trafili jeszcze przed wojną lub na jej początku, są - jak powiada bard Jarosław - może nawet bardziej konserwatywni niż sami Anglicy. - Dla nich czas jakby się zatrzymał gdzieś w połowie dwudziestolecia międzywojennego. Na przykład na pokoncertowym spotkaniu w ambasadzie obowiązywała etykieta, ceremoniał i stroje żywcem wyjęte z poprzedniej epoki.

Mimo nieustannego postrzegania Polski przez pryzmat głębokiego komunizmu i tylko dwóch programów telewizyjnych, na sali widowiskowej Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego, stawił się kwiat "starej" emigracji, bo patronat i osobista obecność prezydenta Kaczorowskiego zrobiły swoje. Wytrwał na widowni niemal cały dzień, choć niejednokrotnie ze sceny dobiegało naprawdę "mocne uderzenie".

Halina Bielawska

2003.02.12