Konferansjer II

Tydzień temu napisałem kilka słów o konferansjerach przełomu lat 50. i 60. Ale opisani estradowcy byli specjalistami zapowiadania form kabaretowych. Czyli przede wszystkim – lekkość, dowcip, refleks. Tymczasem równolegle święcili tryumfy prezenterzy wielkoformatowych widowisk estradowych, którzy nie tylko zapowiadali kolejnych wykonawców, ale także próbowali przygotować publiczność do odbioru ich występu, przekazując garść aktualnych informacji oraz nieco intelektualnej wiedzy na temat prezentowanej sztuki.

Uważam, że niekoronowanym królem owych mistrzów słowa był Lucjan Kydryński, miłościwie panujący przez wiele, wiele lat, bo aż do roku 2006, gdy zmarł w wieku lat 77. Kydryński był zawodowym dziennikarzem. Felietonistą „Przekroju”. Napisał także kilkanaście książek. Wszelako zasłynął jako niezrównany propagator mało znanych w Polsce nagrań piosenek z zachodu, prowadząc audycję radiową „Rewia Piosenki”. Audycję rozpoczynał fragment utworu „C’est si bon” w nagraniu Earthy Kitt – jak się wydaje ulubionej artystki prowadzącego, bo też wiele jej przebojów poznałem w kolejnych audycjach, a Lucjan Kydryński zawsze zapowiadał piękną, czarną gwiazdę jako „Półdiablę pożerające mężczyzn”. Kydryński słynął zresztą z własnych, poetyckich określeń prezentowanych wykonawców. Na przykład wspaniała Ewa Demarczyk była zazwyczaj nazywana Czarną Syreną Nocy. Wiele zresztą innych, zabawnych powiedzonek pozostawił po sobie Lucjan Kydryński. Dla przykładu przytoczę dwie jego złote myśli:

Majątek małżeństwa składa się z tego, co mężowi udało się zaoszczędzić i z tego, co żonie nie udało się wydać. Tu warto dodać, dla pikanterii owego wyznania, że partnerką życiową pana Kydryńskiego była znana piosenkarka Halina Kunicka.

Inny przykład intelektualnej sprawności Lucjana Kydryńskiego, to zdanie następujące: Jeśli żeby zarabiać podwójnie, trzeba dwa razy tyle pracować, to nie widzę, gdzie tu jest zysk.

Wspominając Lucjana Kydryńskiego należałoby dodać, że wielokrotnie prowadził on Sopocki Festiwal Piosenki. W latach 1977 – 80 z niemniej sławną Ireną Dziedzic. Warto zatem przypomnieć jak to w roku 1979 porwał do tańca panią Irenę sam słynny grubas Demis Roussos, nic sobie nie robiąc z powagi superdamy festiwalowej konferansjerki.

Nieco później na dużych festiwalach zaczął królować młodszy, bo urodzony w roku 1948, Krzysztof Materna. Krzysztof studiował w Krakowskiej Wyższej Szkole Teatralnej. Był na jednym roku z takimi sławami jak Ania Dymna (na studiach nosiła jeszcze nazwisko panieńskie – Dziadyk), Krysia Tkacz (dziś Pani Profesor), czy Jan Prochyra (obecnie dyrektor teatru „Rampa” w Warszawie). Znaliśmy się w owych latach. Chodziliśmy razem do jednego z krakowskich barów na fasolkę po bretońsku i piwo. Krzysztof szkoły teatralnej nie skończył. Czuł powołanie do konferansjerki. Rozpoczął pracę w Zjednoczonych Przedsiębiorstwach Rozrywkowych. Kilkakrotnie był dyrektorem artystycznym festiwali w Opolu i Sopocie.

Obok festiwalowych gwiazd konferansjerki warto wspomnieć „wyciszonych” konferansjerów – intelektualistów. Ci – prowadząc artystyczne imprezy – nie byli tylko zapowiadaczami artystów, ale ich równoprawnymi partnerami.

Przede wszystkim Kazimierz Rudzki. Aktor, profesor Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie, a także jej Prorektor. Rudzki stworzył swoisty styl konferansjerki estradowej. Z całkowicie kamienną twarzą wygłaszał wyciszonym głosem zawiłe, intelektualne tyrady. Zawsze z pointą. W owych latach wydawało mi się, że nieco przynudza. Ale dziś doceniam. Kontynuatorem takiego stylu jest Andrzej Strzelecki. Znany jako dr Koziełło z serialu „Klan” - aktualny Rektor Akademii Teatralnej. Widocznie Oni (rektorzy) tak mają. Moim zdaniem także trochę przynudza, ale ponieważ znam Andrzeja i cenię jego wiedzę oraz intelekt, jakoś się z tym godzę.

Czasy się zmieniły. Dziś na estradzie obowiązuje wrzaskliwy, ekspresyjny styl zapowiedzi w stylu amerykańskim, w którym pointę zastąpiono okrzykiem ŁOŁ. Bez wątpienia styl ten zapoczątkowała żaba Kermit ze słynnego „The Muppet Show”. Ale to już jest konwencja zupełnie mi obca, toteż i nie ma o czym pisać.

Andrzej Symonowicz