Taki temat przyszedł mi do głowy po wizycie u jednego z moich wieloletnich przyjaciół. Otóż Janek, warszawski przedsiębiorca, zbudował w Nartach, koło Jedwabna przepiękny dom. Przy głównej ulicy, na skarpie, z własnym dojściem do jeziora. Parter plus dwa piętra. Przeznaczony dla jego rodziny i ich gości.
Z okazji zakończenia wszelkich prac Janek zaprosił do Nart sześciu chłopa (bez żon), zaprzyjaźnionych z nim od co najmniej kilkunastu lat. Bliskich przyjaciół. Na taką jakby parapetówę. Sami warszawiacy plus jeden mieszkaniec Krynicy. Janek ma żonę, dorosłe dzieci, ale męskie party przyrządził osobiście. Nigdy nie podejrzewałem go o taki talent kulinarny. Najpierw fenomenalna zupa tajska, później wariacja mięsna a là boeuf stroganow, wreszcie świeże węgorze z grilla. A myślałem, że to tylko ja, pośród chłopów, mam niejakiego bzika na punkcie kucharzenia. Przyjrzyjmy się zatem zjawisku, modnemu obecnie, gotowania przez mężczyzn.
Najpierw trochę historii. Pierwszą, znaną nam, książkę kucharską napisano w IV wieku. Zatytuowano ją „Apicius - De re Coquinaria” (O specjalności gotowania). Autorem był Marcus Apicius. Przeznaczona była głównie dla kucharzy Imperium Rzymskiego. A zawód ten uprawiali wówczas wyłącznie mężczyźni. Co do czasów nam bliższych, to inicjatorem wysublimowanych smaków kuchni francuskiej, uważanej po dziś dzień za szczególnie wyrafinowaną, był Francois de la Varenne. Około 350 lat temu wydał on książkę kucharską „le Cusinier francois”. W owych czasach szokującą.
Przeglądając literaturę związaną z tematem felietonu natknąłem się na takie stwierdzenie, że mężczyźni mają więcej kubków smakowych od kobiet.