Łakomy kąsek

Na ulicy Barczewskiego stoi dość wysoki budynek, znany powszechnie jako Dom Nauczyciela. Nie jest on już pierwszej młodości, to i nie dziwi, że schodki wiodące do głównego wejścia są już nieco spękane i zapadnięte. U ich szczytu znajduje się coś w rodzaju podestu, w którym leżała metalowa wycieraczka do butów. Tkwiła tam sobie spokojnie od początku istnienia domu, czyli ponad 40 lat, aż tu nagle kilka dni temu znikła - fot. 1. Padła prawdopodobnie łupem tzw. złomiarzy, dla których takie rzeczy stanowią łakome kąski. Niby to nic wielkiego, ot, zwykła kradzież wycieraczki, ale jej brak jest dość dokuczliwy. Jak skarżą się mieszkańcy bloku, nie ma na czym teraz wycierać obuwia, więc wnosi się wszelki brud z butów prosto na klatkę schodową.

PÓŁWIEŻOWIEC

Przy okazji naszej wizyty w tym szacownym, bo nauczycielskim domu, dowiedzieliśmy się o pewnej ciekawostce, która wiąże się z jego powstaniem.

Blok ów na pierwszy rzut oka nie różni się niczym specjalnym od innych tego typu budowli powstałych w Szczytnie jeszcze w czasach PRL-u - fot. 2. Uwagę jednak przyciąga mała nadbudówka na dachu budynku, która nie jest niczym innym, a górną stacją, zaprojektowaną po to, aby zmieściły się w niej mechanizmy napędowe osobowej windy. Hm, winda w czteropiętrowym bloku? Cóż, nasz szczycieński Dom Nauczyciela nie jest jednak zwykłym budynkiem mieszkalnym, a... skróconym warszawskim wieżowcem! W czasach PRL-u, mimo twierdzeń ówczesnej propagandy, że byliśmy wtedy dziesiątą światową potęgą gospodarczą, podobnie jak dziś, niestety, nie przelewało się. No i w ramach szukania oszczędności ktoś wpadł na wielce oryginalny pomysł.

Aby nie wydawać zbędnego grosza na nowy projekt budynku, do budowy Domu Nauczyciela wykorzystano gotowe plany typowego warszawskiego wieżowca, z których wzięto jednak tylko pięć pierwszych kondygnacji.

NIEBEZPIECZNE REKLAMY

Wichura szalejąca w ubiegłym tygodniu narobiła nieco szkód w mieście. Między innymi zrzuciła wielką tablicę wiszącą na bocznej ścianie jednego z budynków przy ul. Polnej. Według relacji naocznych świadków, spadła ona z przeraźliwym hukiem, ale na szczęście tylko na strachu się skończyło, bo akurat nikt w tym momencie nie przechodził obok niej. Choć już o tym pisaliśmy, powracamy do tematu, aby podkreślić, że upadła i rozczłonkowana tablica leżała na ziemi kilka dni – fot. 3. W końcu jednak służby porządkowe raczyły zauważyć rozrzucone po chodniku szczątki i je uprzątnąć.

Znikły one w poniedziałek (11 kwietnia) i wtedy też usunięto resztki metalowego stelaża. Wichura poprzewracała wówczas także i inne plansze, między innymi na ul. Mrongowiusza oraz na podmokłych łąkach ciągnących się w okolicy hotelu „Leśna” - fot. 4. Te na szczęście postawione na terenach bardziej odludnych, gdy się przewracały nie stworzyły takiego zagrożenia jak tablica z ul. Polnej.

"ŚLACZEK"

Dawno temu w czasach podstawówki w szkolnym kajeciku między notatkami z lekcji a pracą domową trzeba było wymalować „ślaczek”. Był to pasek ciągnący się przez całą długość zeszytowej kartki, z różnymi wzorkami i koniecznie kolorowany. Czasami jego sporządzenie wymagało nieco wysiłku i zabierało więcej czasu niż napisanie pracy domowej, ale przynajmniej nabierało się wprawy w malowaniu i operowaniu barwami. Jeszcze w ubiegłym roku pisaliśmy o tym, że podczas budowy domu przy ul. Kościuszki wciśniętym między posesje nr 10 i 12, lekceważone są zastrzeżenia konserwatora zabytków, który nakazał zachowanie charakterystycznych detali zabytkowego żółtego murku, który stał wcześniej w miejscu nowo powstającej budowli.

Jak wyjaśniono nam w Urzędzie Miejskim, nie chodziło w tym przypadku o dosłowne zachowanie jego części, ale wykorzystaniu pewnych elementów w formie „ślaczka” na frontowej ścianie. Gdy budynek został już wybudowany, a elewacja wydawała się być całkowicie ukończona, podnieśliśmy larum, że na fasadzie nie widać było jakichkolwiek detali ze starego muru, co oznaczało, że inwestor wypiął się jednak na zalecenia konserwatora zabytków. Cóż, teraz musimy odszczekać te nasze uwagi, bo oto na frontowej ścianie budynku niespodziewanie pojawiły się „elementy” starej architektury - fot. 5. Jednak są one tak dalekie od tego, czym w istocie był ów stary murek, że powstrzymamy się od wszelkich komentarzy, pozostawiając je, jak i ocenę całej tej roboty, Szanownym Czytelnikom.

FUSZERKA W SZYMANACH

W Szymanach na ukończeniu jest inwestycja drogowa polegająca m. in. na gruntownej przebudowie szosy Szczytno - Wielbark. Wiele dobrego obiecywał sobie po niej Marek Pieczonka, którego rodzina mieszka pod numerem 64 już od roku 1948. Sądził, gdy roboty związane z budową chodnika podeszły pod jego dom, że teraz robotnicy urządzą mu wygodny wjazd na posesję bezpośrednio z szosy. Postarał się nawet u wójta gminy o pozwolenie na wycinkę drzew, które przeszkadzałyby w budowie bramy - fot. 6 (czerwona strzałka wskazuje miejsce zaplanowanego wjazdu). Niestety, nie doczekał się jego wykonania. Interweniował wówczas u inwestora, czyli w Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, ale nic nie wskórał. W odpowiedzi dostał pismo, w którym stało czarno na białym, że dojazd na jego posesję możliwy jest tylko od gruntowej drogi polnej.

Co paradoksalne, droga ta na planach była i pozostaje nadal (widzieliśmy to!) zamknięta i odcięta od szosy Szczytno - Wielbark. Cóż, GDDKiA wybrnęła z tej sytuacji tak, że któregoś dnia pracownicy zatrudnieni przy inwestycji przy wjeździe we wspomnianą polną drogę postawili znak czyniący z niej szlak o jednym kierunku ruchu - fot. 7. Zatem rodzina Pieczonków może wjechać na swoją posesję, ale z wyjazdem będą już kłopoty. Jest niby możliwy wyjazd bagnistym szlakiem wiodącym przez łąki i pola innych gospodarzy, który wychodzi do szosy aż za kościołem, czyli w przeciwnym końcu wsi. Takie rozwiązanie denerwuje nie tylko Marka Pieczonkę, ale i innych gospodarzy, którzy nagminnie łamią nakaz jednego kierunku ruchu, zwłaszcza, że po drugiej stronie szosy stoi lustro (lewy fragment zdjęcia - fot. 7), które zapewnia doskonałą widoczność w trakcie wyjazdu z opisywanej polnej drogi. Ogólnie mieszkańcy Szyman mają wiele uwag co do wykonawstwa opisywanej inwestycji.

Właściciel tartaku Zbigniew Cieślik opisuje nam, jak to robotnicy wykonywali wjazd na jego posesję. Owszem, zbudowali elegancki przepust pod przydrożnym rowem, wyleli asfalt, ale pobocze wykonali nierówne, a jak obsiewali je trawą, to szkoda słów. Jakiś człowiek w największy wiatr sypał nasiona, a one zwiewane podmuchami osiadały nie na przygotowanym gruncie, a na szosie. Gdy prosił robotników, aby nawieźli mu nieco ziemi, a on już sam usypie pobocze przy wjeździe, odmówili, no i teraz ma to co ma. Z kolei strażacy pokazali nam przydrożne rowy.

Lewy, jadąc w kierunku na Wielbark jest wykonany całkiem starannie, nawet umocniony faszyną, prawy zaś to obraz nędzy i rozpaczy - fot. 8. Biegnie on obok strażnicy i według słów strażaków wygląda tak, jakby wygrzebała go kura pazurem. Poza tym kończy się gdzieś w polu, woda nie ma gdzie odpływać, wskutek czego zamiast zbierać ją także z pobliskich łąk, nawadnia je, a przede wszystkim podtapia nowo wykonaną szosę.