Po przeczytaniu artykułu „Bezradni wobec natręta” w Kurku Mazurskim nr 48(898) z 30 listopada odniosłem wrażenie, że nie radzimy sobie z natrętem i szukamy pomocy.

Moim zamiarem, poddając temat Pani redaktor jako osobie dysponującej zdolnościami i narzędziami do ustalania faktów, było nakreślenie problemu społecznego, jakim jest postać naszego mieszkańca o ksywie „Niuniek”, a który to terroryzuje ludzi w lokalach gastronomicznych, marketach na ulicy. Dlatego dziwi mnie fakt, że ograniczono się jedynie do porównania mojej działalności do klubów nocnych itp. gdzie ochrona jest niezbędnym elementem ze względu na rodzaj sprzedawanego i spożywanego produktu, jakim jest alkohol wysokoprocentowy.

Cytuje: ”Potrzebna ochrona?” Tak! Chciałbym uzyskać informację, kto mnie jako obywatela i przedsiębiorcę ma chronić - policja? – twierdzi, że ma ograniczone prawa, ochrona? - ma jeszcze bardziej ograniczone prawa, więc kto?

Ów młody człowiek być może potrzebuje pomocy, krąży po mieście i żebrze, bo jak sam mówi do domu nie ma po co iść, nie ma światła i wody, dlatego chciałby dostać się na zimę do więzienia. Nie chciałbym, żeby doszło do sytuacji, która miała miejsce we Włodowie jeśli chłopak trafi na kogoś nerwowego, a wtedy o Szczytnie będzie głośno i nieprzyjemnie. Zgłaszając problem do poruszenia na łamach Kurka chciałem zainteresować właściwe organy specjalizujące się w tego typu patologii. Jednocześnie jestem zbulwersowany, że nie miałem wglądu do treści artykułu przed ukazaniem się numeru, a użyto mojego wizerunku, nazwiska i nazwy lokalu bez zwrócenia się o zgodę. Zapewniam, że klienci mogą czuć się bezpiecznie tak samo jak w każdym innym lokalu gastronomicznym w Szczytnie.

Z poważaniem

Wiesław Łączyński

OD AUTORKI

Pan Łączyński ma do mnie pretensje m.in. o to, że „nie miał wglądu w treść artykułu przed ukazaniem się numeru”. Otóż, nie mógł mieć takiego wglądu i ingerować w materiał, bo takie są zasady. To autor redaguje tekst, nikt inny. Ewentualnie mógł w rozmowie zastrzec, że życzy sobie autoryzacji swoich wypowiedzi, bądź nie chce podawać do publicznej wiadomości danych personalnych oraz nazwy lokalu. Tymczasem, przychodząc do redakcji i opowiadając nam przebieg opisywanych zdarzeń, nie uczynił tego. Zażądał wglądu w tekst dopiero po kilku dniach, gdy materiał był już w druku. Ostatecznie zgodził się również pozować do zdjęcia będącego ilustracją artykułu, dlatego dziwią mnie te uwagi. Nie porównywałam też działalności Pana Łączyńskiego do klubów nocnych – chodziło mi o pokazanie, jak w podobnych sytuacjach radzą sobie inni właściciele lokali gastronomicznych.

Ewa Kułakowska