POSEŁ Z KAŻDEGO POWIATU

A może jednak?

Z inicjatywy Burmistrza, Pana Pawła Bielinowicza, w dniu 14 bm. powołano 21-osobowy Komitet Referendalny z ambicjami ciała regionalnego, do spraw zmiany obowiązującej w kraju ordynacji wyborczej. Z tak zwanej proporcjonalnej na jednomandatową. Podobne inicjatywy mnożą się w kraju jako protest przeciwko upartyjnieniu życia publicznego. To próba szukania remedium na zanik postaw obywatelskich, dróg wyjścia ze swoistej pułapki nietrafionych wyborów przedstawicielskich - od samorządów lokalnych poczynając, na sejmie i senacie kończąc. Z premedytacją z małych liter organy Państwa te nazywam, biorąc liczbę ponad 90% obywateli kraju (w tym ja), którzy odmawiają im zaufania. System głosowania, który nie filtruje prostactwa z nieudacznictwem na czele (uogólniam oczywiście!) to tak jakby na własne życzenie godzić się na infekcję wirusa HIV z wiadomym finałem. Wściekłość społeczną budzi niezrozumiała dla większości sytuacja - Józef otrzymał 1000 głosów, a do parlamentu wszedł "jakiś tam" Florek z 300 głosami. Miał bowiem fart, że był na czołowym miejscu swojej partyjnej listy wyborczej. Frekwencja wyborcza pokazuje dowodnie, że system jest śmiertelnie chory.

Frustrację i opór przed pójściem do urny wyborczej budzi konieczność wyboru ludzi delegowanych z partyjnej góry, o których wiemy tyle co z ulotek i klipów wyborczych w TV. Nie znamy ich jako sąsiadów czy społeczników z najbliższego miasta. I to są właśnie "zalety" obowiązującej, pozornie demokratycznej ordynacji wyborczej, w której to de facto kierownictwa partii politycznej dokonują za nas wyboru KOGO i SKĄD. Opłakane tego skutki widać i czuć.

System jednomandatowych okręgów wyborczych sprowadza się praktycznie do tego, że wybierać będziemy posła z naszego powiatu. Mamy wielką szansę znać go osobiście lub dowiedzieć się o nim wiele od znajomych i przyjaciół. Wielka społeczna masa społeczeństwa mówi, że każda polityka cuchnie z daleka. Każdy polityk na starcie to wymarzony kandydat. Obiecuje dla każdej dziewicy miłość do końca życia, dla złodziei zbuduje drugą Berezę, wszyscy byli i są "be", ja jeszcze nie byłem - jak mnie wybierzecie to...! Po wyborze mają nas głęboko w d... Robią tak, bo gdyby mówili tylko o rzeczach realnych do spełnienia, najprawdopodobniej przepadliby z kretesem (mimo wysokiej pozycji na partyjnej liście) - to jedno. Drugie - są daleko od nas, są w jakimś sensie anonimowi. Gdy "osiądą" bliżej, będą o wiele bardziej z nami się liczyli. Będziemy częściej ich widzieli, być może wstyd nie pozwoli na hucpę. Krytyk tego systemu powie - przekupi wyborców! Może być i tak - pojedyncze będą to jednak przypadki. Czy może on wystąpić w naszej małej powiatowej ojczyźnie? Niewykluczone, ale to całkiem odrębne zagadnienie. Będzie jeszcze niejedna okazja, by o tym pisać.

Członkowie wybranego Komitetu Referendalnego zbierać będą wśród nas podpisy z poparciem tej idei. Składać je można również osobiście w biurze Stowarzyszenia PRO PUBLICO BONO w Szczytnie przy ul. Lipperta 10. Z ramienia Komitetu Referendalnego jestem upoważnionym Koordynatorem tej akcji (nie posiadam upoważnienia Stowarzyszenia Pro Publico Bono - jest to moje prywatne działanie).

Stefan Kiepurski

Co mnie boli...

- Kupiłam właśnie swojemu synowi koszulkę młodzieżową w jednym ze sklepów w Szczytnie. W domu zauważyłam, że przypięta jest to niej karteczka z jakimś tekstem.

Nietypowy to dodatek, więc z ciekawością zaczęłam go czytać, ale ciekawość szybko przemieniła się w oburzenie. Na karteczce wydrukowany był "żart". Oto on:

"OSTATNIA WIECZERZA

Wchodzi skupiony Jezus, a tu impreza na całego. Drogie wino i jedzenie.

- Zaraz, zaraz, miało być skromnie i poważnie. Skąd wzięliście na to pieniądze?

- Nie wiemy. Podobno Judasz coś sprzedał."

Po przeczytaniu tego tekstu nachodzi mnie pytanie: czy nasi handlowcy nie mają już żadnych zahamowań przy reklamowaniu swoich wyrobów, jeśli w ogóle takie "załączniki" można nazwać reklamą. W tym przypadku najwyraźniej przesadzili. Jako katoliczka jestem tym faktem zbulwersowana.

Mieszkanka Lipowej Góry

* * *

O wyjaśnienie poprosiliśmy Zbigniewa R. właściciela sklepu odzieżowego sieci "Czerwona dynia".

- Powiem szczerze, że nigdy nie czytałem tego, co jest napisane na tych karteczkach. Moje pracownice przyczepiają je do wszystkich produktów sprzedawanych w naszym sklepie, bo taki jest wymóg umowy, którą mam podpisaną z siecią "Czerwona dynia" i która nam te teksty-dowcipy dostarcza.

Po interwencji "Kurka" natychmiast poleciłem zdjąć wszystkie kartki z tym nieszczęsnym tekstem, który mnie, katolikowi też się nie podoba. Zadzwoniłem również do dyrektora sieci, prosząc, żeby więcej mi takich tekstów nie przysyłał. Moje uwagi przyjął z pełną akceptacją.

(o)

2004.06.30