Wyjątkowo często czyta się w aktualnej prasie o stosunku Polaków do Rosjan. Uwarunkowania historyczne są oczywistym powodem organicznej niechęci (jeśli nie nienawiści) do naszego wschodniego sąsiada. Zarówno czasy zaborów jak i późniejsze, imperialistyczne panowanie ZSRR są autentyczną i poważną przyczyną zachowania urazy. Jednak lata mijają, pokolenia wyrastają nowe, a dawne idee częściowo odchodzą w zapomnienie. Jak tu zachować umiar, bo przecież Rosja to nie tylko polityka i imperialne ciągoty, ale także literatura, film, balet i naukowe osiągnięcia. A także zwykli ludzie. Po słowiańsku serdeczni i gościnni. Wynalazcy pierogów (syberyjskie pielmieni) i wielbiciele czystej gorzałki. Ten naród też przeszedł przez niejedno zło. Niegdyś, w jednym z kabaretowych skeczów wymieniałem niektóre stare, rosyjskie nazwiska. Z uwagi na ich traumatyczne pochodzenie. No bo w jakiej innej nacji można spotkać takie familie jak Bezuchow, Łomonosow, czy Suchoruczenkow. Zaiste protoplaści owych rodów musieli być ciężko doświadczeni przez los. Zwłaszcza Suchoruczenkow, bo nie mieć ucha, lub mieć złamany nos nie jest aż tak uciążliwe jak uschnięta rączka.
Dość żartów. Kilka zdań na poważnie. Nic mnie tak nie złości jak powtarzające się głosy o konieczności zburzenia Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Bo wszak to pomnik dominacji imperium Stalina. Może nie tyle pomnik co symbol. Fakt, ale co z tego? Ile to już lat minęło od czasu panowania gruzińskiego satrapy. Tymczasem to wielkie gmaszysko jest wciąż siedzibą niezliczonych urzędów i placówek kultury. Sprawnych i przydatnych. Po prostu dzisiejszych. I co z nimi? Przesiedlić do baraków? Między innym dwa teatry i salę kongresową?