Z pewnym niepokojem przeczytałem, na bezwzględne polecenie władzy domowej najwyższej, instrukcję grillowania napisaną przez młodą i jak widać wyraźnie na zdjęciu sympatyczną panią Kingę, radzącą na tych łamach jak jeść zdrowo i smacznie. Jako dyletant z pokorą przyjmuję dobre rady fachowca i podpisuję się pod nimi wszystkimi klawiszami mojego laptopa!

Poruszony tą lekturą do głębi i skruszony na proszek przepraszam niniejszym Szanownych Czytelników za propagowanie niezdrowych potraw w jeszcze bardziej niezdrowym wydaniu, że o płynnych dodatkach nie wspomnę. Jako okoliczność łagodzącą proszę przyjąć moje dobrowolne poddanie się skutkom działania wszelkiego jadła, które opisuję. Tego najbardziej niezdrowego też. Od bardzo, bardzo dawna prowadzę najwyraźniej najbardziej niezdrowy, jak to tylko jest możliwe tryb życia, i chyba jedynie wrodzonemu optymizmowi zawdzięczam ciągłą jeszcze możliwość korzystania ze wszelkich uciech stołu. Tych bardzo dietetycznie niewskazanych oczywiście. Przepraszam Panią Kingę, ale jak czytam, że należy unikać przypalania grillowanych produktów, to łzy perliste toczą się po mym starczym obliczu. Toż po to właśnie grilluję, aby kiełbaska, szaszłyczek czy "tłuściutka karkóweczka" lekko chrzęściła w zębach! Jak będę chciał coś bardzo delikatnego, to ugotuję sobie rybkę w warzywach! Jak już pisałem, ze wstrętem odrzucam wszelkie aluminiowe tacki, na których podobno grilluje się zdrowiej, bo "wytapiający się tłuszcz pali się i w ten sposób powstają substancje rakotwórcze, które wraz z dymem dostają się do przyrządzanej potrawy". święta prawda, nic dodać, nic ująć! Tylko jaki niezapomniany aromat ma jagnięcy szaszłyczek podpieczony na pełgających błękitnych ogieńkach z wytopionego tłuszczu! A na tackach... Tfu, zgiń przepadnij obżartuchu wstrętny! To przecież niezdrowe!

No to teraz może coś już bardziej zbliżonego do poprawności kulinarnej, lecz bez wątpienia wyśmienicie smakującego. Jest sobie gdzieś, niedaleko od Szczytna, bo w Piecach, taki niewielki, urokliwy domek, gdzie już od wjazdowej bramy kudłata suka Ruda rytualnym obszczekiwaniem gości wprowadza bajkową atmosferę. Ma ten dom naprawdę niezwykłych właścicieli. Na przykład hobby pana domu to... rąbanie drewna. Ale wracajmy do kuchni, czyli pod lipę. Pod lipą właśnie stoi stół gościnny, na którym pojawiają się wyczarowane dania. Wymieniać szczegółowo nie będę, bo zazdrosny jestem! Grill też jest, a jakże. O jednym jednak specjale wspomnieć muszę i tylko doświadczone gospodynie zrozumieją, dlaczego akurat takie jedno ekstra danko zapadło mi ostatnio, nie w żołądku, a w sercu. Nic szczególnie wykwintnego i pracochłonnego, zwyczajnie tagliatelle ze świeżymi grzybkami, jak trzeba w śmietanie i z ziołami. W połowie maja!

Naprawdę trzeba mieć serce do kuchni i do... gości, aby wspaniałe głęboko zamrożone grzybki przetrzymać przez całą długą zimę i pół wiosny, aby potem, ot tak sobie w majowe popołudnie podać na stół. I mnóstwo fantazji też! O gamie napojów szerokiej niczym klawiatura fortepianu wspominać też nie będę, w końcu pod lipą miody trafiały się godne.

A jeżeli już przy okazji o makaronach mowa, to właśnie moje ulubione tagliatelle jadłem kilka dni temu w dolnośląskim Bolkowie z owocami morza, zapiekane pod beszamelem i parmezanem. Bardzo pomysłowa kokilka tego dobra kosztuje wszystkiego 12 złotych i pozwala na smakowite zatankowanie niżej podpisanego łakomczucha na długą drogę aż na Mazury. Jak już kilkakrotnie wspominałem naszej "Toscany" nie musimy się też wstydzić i mam nadzieję, że po ekstra obiadku na ul. 1 Maja jakiś zadowolony gość z Dolnego Śląska będzie wspominał Szczytno tak sympatycznie jak ja maleńki Bolków.

Wiesław Mądrzejowski

2006.05.31