... kochane, ciągle odwiedzane i za każdym razem na nowo odkrywane.

Muzeum...
Roześmiane „Kręcioły” przy zabytkowym muzealnym piecu, rok 2002

Posiadam całą kolekcję zaproszeń na różnego rodzaju uroczystości, które organizowano w Muzeum Mazurskim w Szczytnie. Wystarczy, że na nie spojrzę, a obrazy i wspomnienia wracają do mnie, jak rzucony bumerang. Pomieszczenia tego obiektu są bliskie mojemu sercu, ponieważ tam, jako dziecko, spędziłam wiele fantastycznych chwil. W okresie, gdy muzeum kierowała Stanisława Ostaszewska, moja ciocia Józia Wołczkiewicz tam pracowała i często, zabierając na dyżury swoje dzieci, i mnie przytulała. Oczywiście musieliśmy zakładać filcowe kapcie i grzecznie się zachowywać. Przestrzegaliśmy zasad i niczego nie dotykaliśmy, ani też nie przestawialiśmy, ale za to do woli pozwalano nam ślizgać się po parkiecie i takim sposobem froterować podłogę. Urządzaliśmy sobie wyścigi lub zawody w najdłuższym poślizgu. Pewnego razu ktoś z nas wpadł na pomysł, by zabawić się w chowanego. Rozbiegliśmy się po salach, a ja, niewiele myśląc, wpakowałam się do muzealnego łoża z baldachimem. Przyczaiłam się niczym myszka i przez szparkę obserwowałam jak mnie szukają. Widocznie zmęczona wcześniejszymi wygłupami – zasnęłam. Wówczas po raz pierwszy (i ostatni) miałam piękny, królewski sen – śniło mi się, że damy dworu mi się kłaniają, a chłopcy lenno składają... Nagle mój piękny sen został przerwany krzykiem przerażenia mojej kochanej cioteczki, która za głowę się trzymała i lamentowała, że ja w butach w łóżku, że niszczę eksponat muzealny. Przestraszona z łóżka wyskoczyłam i tak moja bytność w muzealnych salach została zakończona. Cioteczka była nieprzebłagana i już mnie więcej do muzeum nie zapraszała.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.