Pasymscy strażacy podnosili swoje umiejętności w ratownictwie wodnym.

Na ratunek ryzykantom

W minioną niedzielę na jeziorze Kalwa w Pasymiu, pośród podmuchów wiatru i opadów deszczu ze śniegiem pasymscy strażacy zaciekle ćwiczyli rozmaite sposoby ratowania tonących w lodowatej kipieli.

Ochotnicza Straż Pożarna w Pasymiu, dysponująca obecnie dwoma wozami bojowymi klasy średniej (wkrótce wzbogaci się o pojazd ratownictwa drogowego), liczy aż 53 strażaków. Wśród tego dość licznego grona męskiego jest i jedynaczka - Małgorzata Piotrowska, należącą do drużyny niosącej pomoc przedmedyczną.

Tonący

Dwa tygodnie temu pod jednym z mieszkańców Pasymia, spacerującym lekkomyślnie po zmrożonym jeziorze Kalwa, załamał się lód. Nieszczęśnik, mimo licznych wysiłków, nie potrafił wydostać się na powierzchnię tafli o własnych siłach, a nim go zauważono, minęło ponad 20 minut. W końcu miejscowi strażacy wydobyli nieszczęśnika z wody i uratowali mu życie.

- Choć akcja skończyła się sukcesem, nigdy dość ćwiczeń - powiedział "Kurkowi" szef pasymskich strażaków Jan Piotrowski. - Zawsze jest bowiem coś do poprawienia i usprawnienia...

Grupa specjalna

Nad jeziorem Kalwa już od kilku lat istnieje nieduża baza Grupy Specjalnej Płetwonurków z Katowic. Jej członkowie znakomicie wyszkoleni nie tylko w ratownictwie wodnym, ale i podwodnej eksploracji oraz budownictwie, potrafią nieść pomoc zagrożonym osobom w najbardziej nawet ekstremalnych warunkach. Zajmują się też szkoleniem specjalnych ekip ratowniczych.

Dlatego komendant pasymskiej policji i naczelnik ochotniczej straży postanowili poprosić Macieja Rokusa, szefa katowickich płetwonurków o udział w planowanych ćwiczeniach miejscowych strażaków.

Ten nie odmówił. Chętnie i z wielką energią przystąpił do ćwiczeń, w trakcie których wydawało się, iż miejscowi strażacy-ochotnicy nie dotrzymają mu kroku. Ci jednak sprawili się nad wyraz dzielnie.

Próbowano najróżniejszych technik wydobywania człowieka uwięzionego w przeręblu. Od najprostszych, tj. za pomocą specjalnych kolców, dzięki którym sam poszkodowany jest w stanie wciągnąć się na lód, poprzez bardziej skomplikowane. Gdy tonący jest znacznie osłabiony, to ratownik asekurowany liną musi wydobyć go i przyholować do brzegu. Samo dotarcie po kruchym lodzie do zanurzonego w lodowatej kipieli może odbywać się również na wiele sposobów. W szybkiej akcji pomocne może być wszystko to, co jest akurat pod ręką - zwykła deska, sanki, czy nawet domowe drzwi wyjęte na tę okoliczność z framugi najbliższego domu. Kiedy mamy ze sobą profesjonalny sprzęt, w grę wchodzi holowanie w specjalnej uprzęży, przy pomocy koła ratunkowego, plastikowych noszy albo ratunkowej łodzi.

Pasymscy strażacy ćwiczyli także wydobywanie topielca spod pokrywy lodowej. Z braku odpowiedniego pozoranta (manekina), za topielca posłużyła użyta metalowa "teczka" ważąca ponad 40 kg, którą rzucono na dno. O dziwo, każdy podchodzący do zadania wyciągnął ją z toni, choć widoczność pod lodem - jak opowiadali "Kurkowi" - sięgała zera.

Wszystkie techniki i sposoby ratowania strażacy przećwiczyli po wielokroć.

Wycisk był niemały, ale ogólnie, po zakończeniu "lodowych manewrów", mimo wielokrotnego zanurzania się w lodowatej kipieli, humory dopisywały.

Żaden uczestnik ćwiczeń nie skarżył się na zmęczenie czy zimno.

* * *

- Chłopaki spisali się dzielnie - chwalił pasymskich strażaków szef katowickiej grupy specjalnej Maciej Rokus, dla którego wodny i w dodatku zmrożony żywioł, jak zdawało się obserwatorom, jest właściwym dla niego środowiskiem życiowym.

Człowiek ów wsławił się m.in. tym, że wraz z ekipą kolegów ze Śląska jako pierwszy w Polsce zanurkował w sztucznym jeziorze położonym, i tu uwaga - 100 m pod ziemią! Było to w kopalni soli w Wieliczce w 2003 r.

Marek J. Plitt

2005.02.16