Nadjeziorna ciasnota

My, czyli stali mieszkańcy Mazur mamy na ogół złe zdanie o właścicielach domków letniskowych z Warszawy i okolic, którzy latem przyjeżdżają tłumnie do swoich dacz ulokowanych nad mniejszymi czy większymi jeziorami. Pretensje są o głośne zachowanie, grodzenie dostępu do wody i inne mniejsze grzeszki, wskutek czego ci letnicy traktowani są jak plaga i nazywani stonką. Daczowiska rosną jak grzyby po deszczu i nad wodami po prostu robi się zbyt ciasno - fot. 1. Nie ma już praktycznie dziewiczych miejsc, wszędzie bowiem można natknąć się na letników, a tam gdzie tłumnie, tam łatwo i o konflikty. Redakcja latem zasypywana jest najrozmaitszymi donosami na letników, którzy jakoby nielegalnie wycinają drzewa, czy grodzą dostęp do jeziora, a gdy to potem sprawdzamy, informacje okazują się przeważnie fałszywe. Miejscowi i letnicy, a ostatnio letnicy już zasiedziali oraz nowi przybysze po prostu nie umieją, albo nie chcą znaleźć wspólnego języka i do swoich sąsiedzkich swarów chcą wciągnąć redakcję. W takich przypadkach na ogół odmawiamy interwencji, co nie znaczy jednak, że nie zainteresujemy się jakimiś innymi dziwnymi sprawami dziejącymi się nad naszymi jeziorami.

DZIWNA DZIAŁKA

Niedawno, przebywając w okolicy wsi Dąbrowa (gm. Dźwierzuty), natknęliśmy się na zadziwiająco wyglądający teren leżący nad samym brzegiem jez. Sasek Wielki, popularnie zwanym Kobylochą - fot. 2. Po prawej stronie płotu widzimy drogę gminną, która kawałek dalej kończy się ślepo, po lewej skrawek nadjeziornego gruntu, który i tu uwaga, ma być... rekreacyjną działką. Każdy chyba przyzna, że tak wąski spłachetek ziemi (średnia szerokość ok. 4 m) wygląda kuriozalnie i jak na czymś takim można w ogóle wypoczywać. „Szczęśliwym” posiadaczem tegoż jest pan Marian, mieszkaniec Warszawy, który zamierza spędzić tu przynajmniej część wakacji wraz ze swoją 3-osobową rodzinką.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.