Nie ma sensu uzasadniać starej prawdy, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Samą przyjemnością jest więc powrót po długich letnich włóczęgach do naszych dobrze znanych knajpek (ukłony dla RM-V). Nie spodziewałem się nigdy takiej naprawdę przyjemności, jaką może być skromne leczo z małym piwkiem w barze na dworcu autobusowym w Szczytnie! Z jednej strony grupka młodych ludzi głośno czekających po szkole na autobus (może trochę głośni, ale gdzie im tam do rozwydrzonych stad amerykańskich nastolatków, Wersal prawie), z drugiej także młody (chyba rolnik) lekko „zmęczony” odwiedzinami w powiatowej metropolii, namolnie dopytujący się co kilka minut czy autobus do Rozóg już podjechał. Sami swoi po prostu! A tu ot, tak przy okazji, jadąc od Nidzicy i łapiąc po drodze „małego głoda” wpadam na kilka minut do „Gościńca” w Jedwabnie, którego nie odwiedzałem nie wiem dlaczego od wielu lat. I miłe zaskoczenie bardzo porządnym wystrojem, przyzwoitą ofertą w karcie i naprawdę dobrą mieszanką pierogów. Aż szkoda, że jak mówi pani kelnerka właściwie poza weekendami to po sezonie pusto tam niestety. Może przynajmniej na mecze przy wielkim ekranie ktoś tam wieczorem wpada? Jakoś tę zimę trzeba przetrzymać. A pierogi wcale nie gorsze niż w firmowym warszawskim „Zapiecku”, gdzie też trafił się ostatnio bardzo ciekawie zrobiony bigos zapiekany na „żubrówce”. Trzeba będzie popróbować w domu, chociaż ostatnia domowa bardzo delikatna kapusta na oliwce z drobiowymi filetami może spokojnie stawać w tej konkurencji.

Zaraz, zaraz, czy tak się troszkę nie rozpędziłem z chwaleniem, gdyż można przy tej okazji przesadzić. Tak jak zdarzyło mi się chyba z jednym z podszczycieńskich lokali, który w jak najbardziej dobrej wierze chwaliłem niedawno i bardzo polecałem. Może za bardzo, gdyż znajomi handlowcy, którzy mi uwierzyli i wpadli tam na obiadek mają po nim odczucia zgoła odmienne niż ja. Firmowa zalewajka niespecjalnie podobno różniła się od … no zostawmy szczegóły, a i reszta też niestety daleko odbiegała od mojej rekomendacji. Sorry więc i przy najbliższej okazji trzeba tam będzie znowu zajechać i przyjrzeć się jak karmią już po sezonie.

Jak kilka razy wspominałem, bieżący rok charakteryzuje się bardzo znacznym wzrostem cen w gastronomii. Naprawdę, nawet w porównaniu z innym krajami, a troszkę w tym roku po świecie pojeździłem, w naszych knajpkach zrobiło się drogo. Dlatego warto podkreślić każdy przypadek, gdy zachowane zostały pewne tradycje gratisowego podkarmiania gości. Z pełnym uznaniem zjadam zatem świetny świeży chleb ze smalcem i kiszonymi ogóreczkami w „Filipsie”. To już rzadkość niestety, znam takie restauracje, gdzie cena takiego „czekadełka” sięga nawet 10 zł. Z tym większą więc przyjemnością siadam tam potem do mojej ulubionej goloneczki zapiekanej z grochem, jakiej nie uświadczysz choćbyś objechał tę całą naszą globalną wioskę. A jeszcze do espresso podają tam też szklaneczkę wody, no Italia prawie, chociaż za oknem jesienna szaruga. Żeby tak jeszcze golonka była bardziej gorąca…, złośliwy dziadunio się musiał odezwać!

A jak już chwalę, to w znanej restauracji w samym centrum Szczytna trafiłem ostatnio na pięterku na najbardziej zwykłe danie w postaci śledzika w śmietanie. I właściwie nie byłoby o czym pisać, gdyby nie to jak ta pływająca zakąska została podana. O jakości samego śledzika nie ma co pisać, bo jak zawsze ekstra. Ale do rzeczy – „puszysta” śmietana, położona na kruchej sałacie, to z jednej strony podparte cienkimi plasterkami lekko kwaśnych jabłek, z drugiej ozdobione listkami zieleniny. A jeszcze filuternie ze śmietany wystające oliwki! Naprawdę duża przyjemność, nie tylko dla podniebienia, ale i dla oka. Chapeau bas! – jak mawiają Francuzi będący mistrzami w wytwornym zdobieniu nawet najprostszych dań, ale o tym może już przy innej okazji.

Wiesław Mądrzejowski