Stanisław Polonis ma 62 lata, za sobą dwa zawały i udar. Mieszka sam w zrujnowanym, zagrzybionym i pozbawionym prądu domu. Najbardziej obawia się nadchodzącej zimy. - Nie wiem, czy w takich warunkach dożyję wiosny – żali się i nie ukrywa, że chętnie poszedłby stąd, choćby do schroniska dla bezdomnych lub domu opieki.

Nie wiem, czy przeżyję zimę

SZRON NA BRODZIE

W niewielkim domu na ul. Partyzantów Stanisław Polonis mieszka od osiemnastu lat. Wcześniej budynek należał do Spółdzielni Kółek Rolniczych. Po jej upadku nieruchomość wraz z innymi została sprzedana nowemu właścicielowi. Obecnie dom jest w opłakanym stanie. Popękane, grożące zawaleniem ściany, zacieki, pleśń i grzyb powodują, że mieszkać tu się już nie da. Na domiar złego blisko rok temu właściciel odciął panu Stanisławowi prąd.

- Miałem trochę zaległości w opłatach, ale umówiliśmy się, że jak zacznę spłacać, to znów mi go włączy. Powoli reguluję należności, ale prądu nadal nie mam – żali się pan Stanisław. Z tego powodu w budynku nie działa ogrzewanie. Mężczyzna z lękiem myśli o nadchodzącej zimie. Już w zeszłym roku musiał jakoś przetrwać mrozy w zimnym mieszkaniu, więc doskonale wie, jakie to trudne.

- Jak leżałem w łóżku, to na brodzie miałem szron – opowiada. - Nie wiem, czy w tych warunkach dożyję do wiosny – dodaje. Pan Stanisław ma 62 lata. Przeszedł trzy zawały, a niedawno miał także udar. Kilka tygodni temu wrócił ze szpitala. Utrzymuje się z renty w wysokości około 1 tysiąca złotych.

- Po wykupieniu leków niewiele mi zostaje na życie – mówi. Właściciel miał mu poradzić, by szukał sobie innego lokum, bo tego nie opłaca się remontować. Mieszkaniec wcale się temu nie dziwi.

- Skoro na czas nie płaciłem, to i nie chce niczego naprawiać - przyznaje.

PÓJŚĆ STĄD DOKĄDKOLWIEK

Kilka dni temu pan Stanisław złożył w Urzędzie Miejskim wniosek o przyznanie mu mieszkania socjalnego. Z tym jednak może być problem, bo w podobnej sytuacji znajduje się wiele osób. Wśród nich są takie, które na lokal czekają latami. Mężczyzna jest jednak zdesperowany. - Najchętniej poszedłbym stąd nawet do schroniska dla bezdomnych albo domu opieki – mówi z rezygnacją. Dowiadywał się nawet, czy mógłby się starać o miejsce w DPS-ie, ale otrzymał informację, że ma zbyt mały dochód. Potwierdza to dyrektor Domu Pomocy Społecznej w Szczytnie Jolanta Dunaj.

- Tysiąc złotych to rzeczywiście za mało. Koszt utrzymania u nas jednego mieszkańca wynosi 2660 złotych miesięcznie – informuje. Przyznaje jednak, że większość osób mieszkających w placówce ma podobne jak pan Stanisław dochody. Dlatego do ich pobytu dopłacają albo rodziny, albo, co zdarza się znacznie częściej – lokalne samorządy. Jest jeszcze inna przeszkoda. - Nasz dom jest przeznaczony dla przewlekle psychicznie chorych. Samo to, że ktoś żyje sam, choruje i ma trudne warunki, nie wystarcza, by mógł tu zamieszkać – mówi Jolanta Dunaj.

SAM SOBIE WINIEN?

Nieco inne światło na sprawę rzuca właścicielka domu, w którym mieszka pan Stanisław. Jej zdaniem mężczyzna sam jest sobie winien, bo nie stroni od alkoholu. Stąd jego kłopoty z regulowaniem czynszu i opłat za prąd. Według niej sytuacja pogorszyła się wiosną ubiegłego roku. Jak mówi, od tamtej pory pana Stanisława odwiedzają różni kompani, z którymi spożywa alkohol.

- Byliśmy nawet skłonni trochę wyremontować dom, sprowadziliśmy żwir, ale on nie chciał w zamian pomóc w robotach – opowiada właścicielka. Jej zdaniem pierwsze, co powinien zrobić, by sobie pomóc, to przestać pić.

- W Szczytnie mieszka jego matka. Może do niej powinien się wyprowadzić – sugeruje.

Stanisław Polonis zaprzecza, by nadużywał procentowych trunków.

- Biorę leki na serce, gdybym połączył je z alkoholem, mógłbym umrzeć – mówi, choć przyznaje, że raz na jakiś czas zdarza mu się wypić piwo. Nie mógłby też pomóc przy remoncie domu, bo ma orzeczony całkowity zakaz pracy. Czemu więc nie przeniesie się do matki?

- Mama mieszka w kawalerce. Sama jest już wiekową osobą i szwankuje jej zdrowie – tłumaczy.

Ewa Kułakowska