Niebezpieczny przystanek

Pewien mieszkaniec ul. Bartna Strona zaalarmował redakcję o zagrożeniu jakie już od dłuższego czasu czai się na zlokalizowanym tam przystanku komunikacji miejskiej (chodzi o przystanek z zatoczką). Parę metrów od miejsca, w którym zatrzymują się autobusy za płotem prywatnej posesji rośnie duże drzewo, coraz bardziej pochylające się w stronę jezdni - fot. 1. Według relacji naszego rozmówcy, pień jest wewnątrz spróchniały i pusty, a więc osłabione drzewo w każdej chwili może runąć. Jeśliby w takiej chwili na przystanku oczekiwali jacyś ludzie, nietrudno sobie wyobrazić co mogłoby się wówczas stać. „Kurek” zgłosił zatem sprawę w Urzędzie Miejskim, ale jej rozwiązanie okazuje się nie takie proste. Ów nadwątlony okaz rośnie bowiem na terenie prywatnej posesji, wskutek czego służby komunalne, w tym nawet Straż Miejska, nie mogą bezpośrednio interweniować. Co najwyżej można tylko prosić właściciela o zażegnanie niebezpieczeństwa, no i zagwozdka gotowa, gdy ten nie wyrazi ochoty na wycinkę drzewa, a przecież nie musi, bo wiąże się to z niemałymi kosztami. Chcąc się zorientować, co o tym wszystkim myśli właściciel posesji, udaliśmy się na miejsce i wówczas okazało się, że istnieją jeszcze dodatkowe komplikacje.

BUDYNEK POD NADZOREM

Posesja, na terenie której rośnie opisywane spróchniałe drzewo należy do pana Ludwika Łosiewicza, gospodarującego, niestety, w pojedynkę. Tymczasem całość, czyli dom wraz działką stanowi zabytek. Jako taki podlega pieczy Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, więc tylko za jego zgodą można prowadzić tu jakiekolwiek poważniejsze prace, w tym ewentualne ścięcie drzewa. W tym miejscu warto dodać, że dom stanowiący zabytek, wygląda istotnie ciekawie - fot. 2. Został on zbudowany w drugiej połowie XIX w. jako budynek mieszkalny przy dużym gospodarstwie rolnym. Zabudowania gospodarcze jednak nie przetrwały do dzisiejszych czasów, ale co ciekawe zachowała się zabytkowa studnia, która funkcjonuje do dziś. Wracając zaś do meritum sprawy, czyli wycinki pochylonego drzewa, to gospodarz, pan Łosiewicz chętnie by ją zrobił, ale niestety obecnie ma już 77 lat i jak nam mówi, siły już nie te i nie to zdrowie.

Sam drzewa nie jest w stanie usunąć. Wspomina jednak, że dwa lata temu, kiedy inne także wielkie drzewo rosnące tuż przy budynku zaczęło korzeniami rozsadzać fundamenty, to z pomocą pospieszyło mu miasto. Drzewo zostało usunięte, a przy okazji służby komunalne przycięły także gałęzie dwóch innych, których konary niszczyły dach (czerwona strzałka na fot. 2). Powstał wówczas jednak pewien zgrzyt, bo za wykonane roboty Urząd Miejski chciał tyle, że pan Ludwik złapał się za głowę - kilkakrotności jego 800-złotowej emerytury. Wszystko skończyło się jednak dobrze, bo gdy przedstawił swoją sytuację burmistrz miasta Danucie Górskiej otrzymał z miasta rachunek tylko na 200 zł. - Gdyby obecnie miasto podobnie podeszło do sprawy, to jestem gotów natychmiast siadać i pisać wniosek do konserwatora o pozwolenie na wycinkę tego pochyłego drzewa - mówi na koniec „Kurkowi” i dodaje, że na wydatek 200 zł, jeszcze go stać.

ZWISAJĄCY KONAR

Kolejne niebezpieczeństwo zagraża z kolei przechodniom i samochodom tuż za dworcem PKP.

Między wieżą, w której dawniej mieścił się posterunek SOK, a budynkiem stacyjnym wiedzie droga stanowiąca wjazd do hurtowni rolniczej. Przy niej stoją obsypane jemiołami trzy drzewa o połamanych konarach - fot. 3. Jak widać na zdjęciu parkują tam samochody, a obok pod drzewami przechodzą dwaj młodzieńcy. Tak kierowca pozostawionego auta, jak i młodzi przechodnie nie są nawet świadomi zagrożenia czyhającego z góry. Na auto albo na głowy spaść może bowiem całkiem spory konar. Pisaliśmy o tym już wcześniej, zawiadamiając jednocześnie służby miejskie, ale skutek okazał się żaden.

Co gorsza konar osuwa się coraz niżej, a nie jest to jakiś ułomek - fot. 4. Teraz nie jest już kwestią to czy spadnie na ziemię, ale to kiedy to nastąpi i oby wówczas nie doszło do jakiegoś wypadku. Miejmy jednak nadzieję, że wkrótce niebezpieczeństwo zostanie jednak zażegnane.

OLBRZYMIE DURSZLAKI

Czy to lato, czy to zima, wandale nie ustają w wysiłkach i ciągle dają znać o sobie rozmaitymi, a bezsensownymi demonstracjami siły. Tuż obok obalonej rzeźby (w końcu została ona zabrana do naprawy), na edukacyjnej ścieżce wiodącej przez Małą Biel tym razem poprzewracali śmietniki - fot. 5. Nie wiadomo co skłoniło sprawców do takiego czynu - zapewne zwykła głupota i kilka piw, ale jest tu jeszcze jedna sprawa warta zwrócenia uwagi.

Otóż jeden z koszy został przy okazji pozbawiony blaszanego wkładu. Gdzie się on podział, nie wiadomo. Nigdzie w pobliżu nie było go widać i nie znaleźliśmy go, choć przeszukaliśmy okolicę dość dokładnie, zaglądając nawet w pobliskie trzciny. Jak mówi nam Krystyna Lis z Urzędu Miejskiego, jedno jest zastanawiające w kwestii owych ulicznych śmietników. Pomijając oczywiste zniszczenia dokonane przez wandali, to jeszcze nagminnie giną właśnie te wspomniane blaszane wkłady. Wygląda na to, bo ostatnio uzupełniono brakujących 20 sztuk, jakby niektórzy mieszkańcy miasta potrzebowali ich do jakichś gospodarskich celów. Odpada jednak zastosowanie wkładów w roli wiader czy innych pojemników, gdyż mają one w dnie po kilka dziurek. Otwory te są po to, aby pojemniki nie napełniały się wodą opadową - inaczej odpadki pływałyby w śmietnikach oraz szybko gniły. Cóż, choć długo zastanawialiśmy się nad pytaniem - na co komu takie wielkie durszlaki – nie znaleźliśmy rozsądnej odpowiedzi, aż wreszcie jedna z naszych Czytelniczek podpowiedziała nam, że wkłady z dziurkowanym dnem być może świetnie nadają się na donice...

"KUREK" NA DACHU EUROPY

Całkiem niedawno „Kurek” za sprawą podróżnika i maratończyka Waldemara Zadrożnego z Tylkowa zawędrował aż do najwyżej położonego kraju na świecie, czyli do Nepalu. Tam przebywał na niebotycznych wprost wysokościach, bo ponad 4 500 m n.p.m., tuż pod wierzchołkiem najwyższej góry świata - Mont Everestu. Nie minęło kilka dni, a nasza gazeta zameldowała się tym razem na dachu Europy, na alpejskich lodowcach.

W podróż do tych najwyższych gór na naszym kontynencie zabrał „Kurka” zaprzyjaźniony z redakcją pan Ryszard Sala, były mieszkaniec Pasymia. Dzięki wojażom naszego Czytelnika gazeta prezentowała się na stokach narciarskich ośrodka w Stubaital w Austrii. Przy dobrej pogodzie, widać stamtąd odległy 15 km Innsbruck i skocznię na wzgórzu Bergisel, na której rozgrywany jest słynny Turniej Czterech Skoczni. Wracając zaś do stoków Stubaital, to położone są one może nie tak wysoko jak nepalskie góry, ale 3 165 m n.p.m. mówi swoje. Na fot. 6 Ryszard Sala zaczytuje się w „Kurku” przed stacją-dworcem górskiej kolejki linowej. Dla ciekowości podajmy jeszcze, że nieopodal tego miejsca znajduje się najwyżej położona w Europie restauracja „Jochdohle”.

Powracając zaś do kwestii lektury naszej gazety, to pan Ryszard nadesłał nam jeszcze i inne dość tajemnicze zdjęcie, które zatytułował „Kurek” na tronie” - oto ono – fot. 7. Musimy przyznać, że nie bardzo wiemy co to jest za zagadkowe olbrzymie siedzisko stylizowane na królewski tron i co ono symbolizuje, ale wygląda, co trzeba przyznać, niezwykle i efektownie.