Jest niedziela. Wyborcza niedziela. Słowo wyborcza powinienem ująć w cudzysłów. Od kilku co najmniej dni otacza mnie bezustanny jazgot telewizyjny.
Monotematyczny, wszechstronnie załgany, niekiedy bezczelny. Czyli po prostu polityczny! Polityków nie cenię, zatem korzystając z pogody przesiaduję większość czasu w ogrodzie. W ciszy. Ten felieton piszę pod jabłonką. Już kwitnie. O czym tu napisać, skoro jedynym moim chwilowym ideałem i pragnieniem jest właśnie cisza. No chyba, że o niej. Zatem wspomnijmy dawne, nieme kino. Nikt tam nie gadał, a ileż radości dostarczało ono niegdyś ludziom.
Pominę w moim felietonie kino romantyczne i jego słynne gwiazdy, jak Pola Negri, czy Rudolf Valentino. Niewiele miałbym do powiedzenia. Co innego komedie z tamtych lat. Wszystko, co tylko można było obejrzeć w powojennej Polsce obejrzałem. Od maleńkości uwielbiałem groteskowo burleskowy humor. Zatem napiszę kilka słów o największych, światowych indywidualnościach, czyli Charliem Chaplinie, Busterze Keatonie oraz Haroldzie Lloydzie. Także o nieco późniejszych, słynnych parach komików, to jest Pacie i Patachonie oraz Flipie i Flapie.
Największym pośród nich artystą był Charlie Chaplin.