Świat się zmienia. Żyjemy inaczej, toteż i podróżujemy w zupełnie inny sposób. Tysiące samolotów przenosi nas błyskawicznie w odległe miejsca.
Poza długotrwałymi lotami nad oceanem człowiek nawet nie ma czasu na jakikolwiek posiłek. Kawka, batonik i wysiadka. Wygodne, atoli mało romantyczne. Oczywiście funkcjonuje także kolej, ale nowoczesne wagony pozbawiają pasażerów pewnej intymności. Umundurowany facet z wózkiem rozwozi wzdłuż pociągu napoje oraz twardawe kanapki. Inkasuje ile trzeba i pędzi dalej. Nikt z podróżnych nie ośmieli się wypakować, z osobistej torby, tuzina jajek ugotowanych na twardo, świeżych kajzerek oraz termosu z herbatą, tak jak bywało niegdyś. Wagony restauracyjne to dzisiaj zabytek. W niektórych składach funkcjonują wprawdzie bary, ale są one tylko smutnym wspomnieniem dawnej świetności.
W latach mojego dzieciństwa i młodości podróżowanie pociągiem, mimo wielu typowych uciążliwości, to zawsze była jakaś przygoda. Kolejowe dworce, które często musiały spełniać rolę wygodnych poczekalni dla tych, którzy podróżują z przesiadkami, były to często wspaniałe „pałace”. Zawsze z przyzwoitą restauracją, a dla pasażerów uboższych z barem szybkiej obsługi. Oczywiście piwo oraz napoje mocniejsze były ogólnie dostępne. I to przez całą dobę, bowiem wspomniane lokale zamykano najwyżej na dwie godziny, aby posprzątać. Toteż nocne, rozrywkowe życie królowało w wielkomiejskich obiektach PKP.
Moje pierwsze, dworcowe wspomnienia dotyczą Dworca Głównego w Warszawie. Kolejowy obiekt, zbudowany w roku 1938, uchodził za jeden z najnowocześniejszych i największych w Europie. Przed końcem wojny Niemcy wysadzili dworcowy budynek. Po wojnie zbudowano prowizoryczną halę kasową i obiekt musiał jakoś tam jeszcze funkcjonować. W latach podstawówki, z owego dworca, rodzice wywozili mnie na wakacje. Z reguły ojciec kupował bilety na nocny kurs. Do dzisiaj pamiętam oczekiwanie na odjazd pociągu. Siedzieliśmy w swoim przedziale, okno w okno z dworcową restauracją, do której wchodziło się bezpośrednio z płaszczyzny naszego peronu. Dla dzieciaka było to fascynujące widowisko oglądanie dorosłych ludzi, biesiadujących przy suto zastawionych stolikach. Z odległości mniejszej niż 10 metrów. W pełnym świetle lamp, bo był to już ciemny wieczór.