W ostatnim czasie zaniedbaliśmy trochę spacery nad mniejszym ze szczycieńskich jezior, ale od czego mamy naszych Czytelników.
Otrzymaliśmy niedawno informację, że w paru miejscach nad brzegiem tego akwenu pojawiły się nowe stanowiska wędkarskie, różniące się od tych, które posadowiono ponad rok temu. Postanowiliśmy rzucić okiem, jak się prezentują.
Jedno z takich stanowisk zobaczyliśmy na wysokości ul. Mickiewicza, a strzegła go kaczka z gatunku krzyżówek (fot. 1). Kilkaset metrów dalej podobne stanowisko zostało bardziej rozbudowane (fot. 2). Zasada konstrukcyjna jest prosta: w wilgotny grunt wbić w miarę równo płytki chodnikowe, mieć jak najbliższy kontakt z wodą i można już wędkować. Zrobiliśmy rundkę wokół jeziora, ale podobnie jak przy wcześniejszych rekonesansach nie znaleźliśmy nikogo łowiącego ze specjalnie przygotowanych miejsc.
Młódź woli używać wędki, stojąc np. na gabionach, a dorośli siadają na krzesełkach poza prostokątnymi stanowiskami. Jak jednak dostrzegliśmy, na wyznaczone miejsca ktoś jednak czasem wchodzi – świadczą o tym łupiny pestek słonecznika czy dyni. Czy należą one do wędkarzy czy innych osób – tego nie ustaliliśmy. Łowienie z niektórych zbudowanych w ubiegłym roku stanowisk może być naszym skromnym zdaniem mocno utrudnione, o czym przekonuje chociażby fot. 3.
DZIEWIĘTNASTA DZIELNICA POTRZEBUJE GOSPODARZA
Niedawno pisaliśmy (po raz enty) o zaniedbanej „Cichej Polanie”, na której wciąż nie może stanąć hotel klasy Hilton. Mniej więcej w tym samym czasie media ogólnopolskie (m.in. Onet, Fakt, Wprost, Gazeta.pl, TVP Info, TOK FM) poruszyły sprawę niszczejącego ośrodka wypoczynkowego (fot. 4) położonego nad jeziorem Sasek Wielki. Żeby tam dojechać, należy na skrzyżowaniu znajdującym się mniej więcej kilometr przed głównymi zabudowaniami Kobyłochy skręcić w prawo. Potem jednak staniemy przed zamkniętą bramą. I tak jest od lat. Stanem tego miejsca (tętniącego niegdyś życiem) zainteresowało się warszawskie stowarzyszenie Miasto Jest Nasze, któremu udało się nagłośnić sprawę. We wszystkim pomógł artykuł naszego Ś.P. redakcyjnego kolegi Marka Plitta, do którego stowarzyszenie się odnosi. Ośrodek przez lata kojarzony był z miejscem zarządzanym przez ZNP. Później przejął go Dom Kultury „Działdowska” z warszawskiej Woli. Infrastruktura jest dość bogata. To m.in. 33 domki letniskowe, hotelik, dość długi pomost, plac zabaw. Całość ukryta w lesie (fot. 5). Niestety, wszystko jest mniej lub bardziej zniszczone. Turystyki się tu nie uprawia od mniej więcej 15 lat. W 2009 nasz nieżyjący już kolega pisał:
- W tym roku Urząd Dzielnicowy Warszawa Wola zaczął poszukiwać kandydata na zarządcę ośrodka, przygotowywany jest też plan użytkowania obiektu, przeprowadzi się także inwentaryzację - informuje nas burmistrz Woli Marek Andruk.
Zapewnia, że już w przyszłym roku wczasowisko zostanie uruchomione i jak dawniej będzie dostępne dla wszystkich.
Co się wydarzyło przez jedenaście lat? Ośrodek jest chroniony kamerami monitoringu – Warszawa płaci za to blisko 250 tys. rocznie. Przedstawicielom MJN (fot. 6) udało się dotrzeć na teren ośrodka od strony wody – zamieszczone w tej części „Kroniki” zdjęcia pochodzą z internetowej strony stowarzyszenia.
Wczoraj na antenie TOK FM rzecznik Ratusza zapowiedział, że miasto powalczy o jego ponowne uruchomienie. – czytamy na facebookowym poście stowarzyszenia z 21 sierpnia. Co z tego wyniknie?
Działacze MJN nazywają żartobliwie opisywane miejsce XIX dzielnicą Warszawy. Dla mieszkańców Szczytna oznaczałoby to, że od stolicy dzieli ich zaledwie 10 km. Mieszkańcy Kobyłochy mają ją praktycznie na miejscu.