Pechowe lodowisko

Zimę dotąd mieliśmy ostrą, mrozy utrzymywały się przez dłuższy czas, co skrzętnie wykorzystał MOS, budując w Szczytnie aż dwa lodowiska. Jak pamiętamy, pierwsze za halą sportową Gimnazjum nr 2 powstało w drugim tygodniu stycznia, w największe mrozy. Drugie, przy bazie wodnej MOS-u, już znacznie później, bo u schyłku minionego miesiąca. Cóż, niby to lepiej późno niż wcale, gdyby nie pewien szkopuł. Niefortunnym zbiegiem okoliczności, kiedy tylko tafla została wylana i jako tako zamarzła, przyszła odwilż i ze ślizgawki nici. Dzieje się tak od lat - jakieś fatum ciąży nad tym lodowiskiem czy inny czort? Ale ktoś tam, nim tafla rozpuściła się na dobre, zdołał trochę podokazywać na lodzie. Kiedy wpadłem tu w minioną środę 1 lutego lodowisko było puste, ale jeśli Czytelnicy wytężą wzrok dostrzegą jakieś tajemnicze elementy na tafli - fot. 1.

Ewidentny ślad czyjejś obecności. Gdy zbliżymy się do tych figur, wówczas ukażą się nam w pełnej krasie - fot. 2.

Jest to efekt dziecięcych zabaw podczas szkolnych półzimowisk.

Na drugi dzień, niestety, tafla się rozpuściła, podobnie jak śniegowe twarze (głowy?), a spod lodu miejscami wydostał się na wierzch asfalt pokrywający kort. Ślizganie trzeba odłożyć do następnych mrozów, które mają nadejść podobno po niedzieli.

Ale, co ciekawe, młodzież nie stroni od rozrywek na świeżym powietrzu, bo kiedy z niejaką rozterką w duchu oglądałem topniejącą taflę lodowiska, nieopodal, przy molo zauważyłem dwie namiętne warcabistki - fot. 3.

Mimo że nie robiły nic nagannego, a wprost przeciwnie, zdawały się być mocno onieśmielone.

- A co to, boicie się, iż wyda się, że jesteście na wagarach, kiedy zdjęcie ukaże się w gazecie?

- Ależ skąd - odparły po chwili - przecież są ferie.

Po czym umilkły na dobre, pogrążając się w grze. A przecież to nie wstyd poświęcać się intelektualnej rozrywce na świeżym, zimowym powietrzu. No i widok ten zadaje kłam powszechnemu mniemaniu, że współczesna młodzież stroni od jakiegokolwiek wysiłku umysłowego i skupia się tylko na bezmyślnym wchłanianiu papki, którą oferują jej komercyjne kanały telewizyjne. Przy okazji stoliczka taka ciekawostka - dziewczęta zamiast prawdziwymi pionkami grały buteleczkami po kosmetykach i tubkami od błyszczyków do ust. W wodnej bazie MOS-u, niestety, ani figur szachowych, ani warcabowych, czy wreszcie łyżew nie wypożyczają.

A tak w ogóle, to ów tajemniczy stoliczek pojawił się dość niespodziewanie latem ubiegłego roku. Wówczas miałem o nim napisać, tyle że nikt z miejskich urzędników nie potrafił mi wyjaśnić, skąd on tam się wziął. Później, gdy już sprawa się zdezaktualizowała, dowiedziałem się, że należy on do MOS-u (jak i cała plaża), a ten otrzymał go w darze od organizatora, i tu uwaga... piwnych biesiad, które ku utrapieniu co poważniejszych mieszkańców Szczytna organizowały pewne browary. Ot, suwenir i jaka hojność organizatora piwnych uciech!

ZEGAR NA PLANSZY

W podobnie zagadkowy sposób, jak opisywany wyżej stoliczek, pojawiła się plansza informacyjna Rady Miejskiej w Parku im. Klenczona.

Wyrosła nagle 26 stycznia bieżącego roku - fot. 4.

Kiedy ją ujrzałem, pomyślałem sobie tak:

- Jaki jest sens stawiania tablicy informacyjnej, ok. 30, góra 35 m, od takiej samej stojącej przy zejściu do małego jeziora, obok "Mazuriany".

No i skoro znowu miasto wydaje niepotrzebnie pieniądze dublując istniejące sprzęty, trzeba udać się do ratusza, aby rzecz wyjaśnić.

Nabiegałem się po okazałym gmachu z parteru na piętro i odwrotnie (z wydziału rozwoju miasta do gospodarstwa pomocniczego, itp., itd.) i... znikąd wyjaśnienia.

Kompletne zaskoczenie, bo nikt z miejskich urzędników, do których się zwróciłem, nie wiedział kto i dlaczego stawia nową tablicę.

Nareszcie, wpadłszy przypadkiem do gabinetu sekretarz miasta, dowiedziałem się, że to nie miejska inwestycja.

Co ciekawe, zmiany zażyczyli sobie fundatorzy tablicy, tj. sponsorzy, których reklamy widoczne są na jej obrzeżach. Doszli oni wspólnie do wniosku, iż pierwotne usytuowanie przy zejściu do jeziora nie było dobre, gdyż ludzie zbyt rzadko tamtędy chodzą, egro nie widzą reklam, więc trzeba tablicę przenieść, a najlepiej do Parku im. Klenczona. Firma, która ustawiała i wykonała pierwszą planszę - Sport Premium Sp. z o.o. z Warszawy zgodziła się na to (oczywiście nie za darmo), ale ku zaskoczeniu reklamodawców postawiła w parku nie starą spod "Mazuriany", a całkiem nową, z zegarem. Ot, taki prezent.

KWESTIA ZEGARA

- Panowie, toż nie ma większego sensu umieszczać zegara na tablicy, skoro wystarczy obrócić głowę na ratuszową wieżę, aby dowiedzieć się, która jest godzina - powiedziałem do chłopaków montujących nową tablicę.

- Ach, panie, od przybytku głowa nie boli - odrzekli, wyjaśniając przy okazji, że nowe modele tablic już standardowo są w nie wyposażane, więc nie będą urywali zegara.

Co racja, to racja.

W piątek 3 lutego, będąc przypadkiem w okolicy, postanowiłem porozkoszować się widokiem zdublowanych zegarów i zerkałem sobie raz na tablicę, a raz na ratuszową wieżę i odwrotnie, tak kilka razy - fot. 5.

I co? Ano początkowo wydawało mi się, że wszystko jest w porządku, wskazówki ustawione niby identycznie. Ale czy na pewno?

UPIORNA ZAGADKA

Pewna nasza stała Czytelniczka, podróżując ze Szczytna do Lipowca, przeżyła dość zaskakującą przygodę. Nie dalej jak w ubiegły piątek pokonywała wspomnianą trasę, tyle że tym razem nie sama, a z kierowcą. Kiedy zbliżali się do wsi Płozy, przed oczyma mignęło jej coś czarnego i długiego, co leżało bezładnie na poboczu jezdni po przeciwnej stronie szosy.

- Chyba widziałam czyjeś nogi w rowie - krzyknęła do kierowcy, który w tym czasie zdołał przejechać kilkadziesiąt metrów, nic nie zauważając. No, ale jak nogi w rowie, to poważna sprawa, nie ma wyjścia - trzeba zawracać. Włączył wsteczny i już po chwili oboje wysiedli z samochodu. Patrzą - faktycznie na poboczu drogi leży coś, co przypomina człowieka i to bez jakichkolwiek oznak życia, słowem trupa - fot. 6.

Tylko coś jakby zanadto martwego, bo bez ciała. W miejscu, gdzie powinna być głowa leżała jedynie czerwona czapka, spodnie zaś były płaskie jak deska i tylko kurtka mogła wprowadzić w błąd, że to człowiek, bo była częściowo wypełniona śniegiem.

- Ktoś zrobił jakiś głupi kawał - pomyślała nieco roześlona, ale z drugiej strony odetchnęła, bo trup okazał się na szczęście nieprawdziwy. Komórka, z której miała dzwonić na pogotowie, posłużyła jej do wykonania pamiątkowego zdjęcia.

* * *

 

Jakiś czas potem okazało się, że to dzieciaki ze wsi ulepiły śniegowego ludka, którego ubrały w portki, kurtkę i czapkę, ustawiając na poboczu szosy. Miał to być taki śniegowy autostopowicz. Ba, przyszła czwartkowo-piątkowa odwilż, ludek stopniał i tylko ten ślad po nim pozostał - porcięta, kurteczka i czerwona czapeczka, bezładnie zalegające na poboczu drogi i straszące przejezdnych.

2006.02.08