Takiego piłkarskiego wydarzenia w Olszynach jeszcze nie było – i prawdopodobnie przez długie lata nie będzie. Do nie tak małej bądź co bądź wioski niedaleko Szczytna przyjechał sam Stomil Olsztyn.
Owo „sam” wybrzmiałoby mocniej jakieś trzydzieści lat temu, gdy w ekstraklasowej wówczas drużynie przez skład przewijali się rozmaici Czereszewscy, Bakowie, Sokołowscy, Kucharscy, Biedrzyccy, Zejerowie zahaczający także niejednokrotnie o drużynę narodową. „Duma Warmii” w ostatnich latach obniżyła znacznie loty, w tym sezonie musi grać zaledwie w IV lidze, przeciętnemu kibicowi podać garść nazwisk z obecnego składu niełatwo, ale pojawiła się nadzieja, że już teraz rozpocznie się odbudowa olsztyńskiej piłki.
Na meczach rezerw GKS-u Szczytno zazwyczaj bywa zaledwie garstka widzów – teraz były to, jak na nasze realia, prawdziwe tłumy (fot. 1) . Sporą część widowni stanowili fani Stomilu (fot. 2) , którzy niezależnie od poziomu rozgrywkowego i klasy rywala jeżdżą za swoją ukochaną drużyną, dbając jednocześnie o odpowiednie oflagowanie sektora czy innej wolnej części ogrodzenia (fot. 3). Wśród kibiców Stomilu nie zabrakło np. Wojciecha Krztonia (na fot. 4 z trenerem Mariuszem Korczakowskim), w nie tak odległej przeszłości sędziego ekstraklasowego i I-ligowego, obecnie pełniącego funkcję obserwatora. Jego syn wystąpił w Olszynach w bramce Stomilu. Do roboty miał niewiele. Były sędzia zwrócił za to uwagę na młodego bramkarza GKS-u II Konrada Marciniaka. Mimo aż tylu puszczonych bramek należał do wyróżniających się pozytywnie zawodników na boisku. - Na pewno powinien grać gdzieś wyżej - skomentował postawę golkipera, dziwiąc się, że występuje zaledwie w drużynie B-klasowych rezerw.