Policjanci ze szczycieńskiej drogówki ukarali 250-złotowym mandatem kobietę, która przyjechała pod jedną z aptek z oparzonym dzieckiem. - Nie wzruszył ich ani głośny płacz chłopca, ani to, że powinien mieć jak najszybciej podane leki. Za to długo i z mozołem wypisywali bloczek mandatowy – opisuje przebieg interwencji zbulwersowana babcia dziecka, Halina Gałeczko.
ZAMIAST POMÓC, WLEPILI MANDAT
Halina Gałeczko, lekarz okulista, wraz z rodziną mieszka obecnie w Niemczech. Przed laty była związana ze Szczytnem, pracując w miejscowym pogotowiu. Sentyment do Mazur pozostał jej do dziś. W sierpniu razem z najbliższymi spędzała czas w domku letniskowym na Wałpuszu. Wtedy doszło do wypadku z udziałem jej 5-letniego wnuka, Filipa. Chłopiec niechcący dotknął ręką rozgrzanej kuchenki elektrycznej. - Doznał oparzeń II stopnia, od razu na całej dłoni powstały pęcherze – relacjonuje pani Halina. Po natychmiastowym schłodzeniu rany, wraz z córką Magdaleną, także lekarką, zabrały Filipa samochodem do Szczytna. Tu znajoma doktor poradziła im, aby czym prędzej udały się do apteki po środki przeciwoparzeniowe. Tak też zrobiły. Córka pani Haliny zatrzymała się obok apteki mieszczącej się przy rondzie na ul. Chrobrego. Starsza z kobiet wyszła, aby kupić leki. Kiedy wróciła do samochodu, na miejscu był już patrol szczycieńskiej drogówki. Funkcjonariusze uznali, że kierująca autem przejechała wzdłuż przejścia dla pieszych i stanęła w niedozwolonym miejscu. Za to wlepili jej 250-złotowy mandat. - Przez cały ten czas dziecko dosłownie wyło z bólu. Płakało tak głośno, że mieszkający w pobliżu ludzie wychylali się z okien, by zobaczyć, co się dzieje – opisuje przebieg zdarzenia babcia chłopca.