PRL i wielki świat

Tydzień temu pisałem o Bułgarii - Złotym Wybrzeżu krajów socjalistycznej wspólnoty. Złote Piaski i Słoneczny Brzeg były dla mieszkańców PRL tym, czym dzisiaj jest francuskie Lazurowe Wybrzeże, hiszpańskie Costa Brava i Costa del Sol, albo turecka lub włoska Riviera. Czyli krainą wakacyjnych marzeń. Z Bułgarii sprowadzano do Polski winogrona i brzoskwinie, a także koniaki uważane za niezrównane, to jest „Pliszkę” i nieco tańszy „Słoneczny Brzeg”.

Kiedy po przełomie dziejowym wspólnota RWPG przestała istnieć, sporo Bułgarów pracujących w Polsce pozostało na stałe w naszym kraju. Głównie pracownicy ambasad i konsulatów, to jest – co tu ukrywać – śmietanka bułgarskich rezydentów KGB, a była to w Polsce bardzo rozbudowana rezydentura. Moja wiedza pochodzi stąd, że kilkakrotnie wykonywałem jakieś architektoniczne aranżacje wnętrz na zlecenie ambasadora Bułgarii. Zdarzało mi się zatem przypadkowo uczestniczyć w półprywatnych spotkaniach towarzyskich przy bułgarskiej rakii i nietrudno było domyślić się, że towarzystwo Pana Ambasadora to agent w agenta. I to wyraźnie ruskiej szkoły, z uwagi na wygląd i rubaszny sposób wypowiedzi. Każdy z nich był łysy, gruby, nieco podstarzały i pewny siebie. Z wyglądu coś tak jakby Nikita Siergiejewicz Chruszczow. A w słowach tyleż dowcipny, co chamski.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.