Według autorów omawianego przed tygodniem w „Kurku” „Raportu o stanie samorządności terytorialnej w Polsce ” prasa lokalna traci swoją kontrolną funkcję wobec rządzących. Obserwując również nasze podwórko trudno temu zaprzeczyć.

Promocja władzy

Wpływ na to ma kilka czynników, głównie finansowych. Do tego wielu burmistrzów i wójtów za pieniądze podatników wydaje własne pseudogazety, mające na ogół jeden cel – wychwalanie poczynań władzy pod płaszczykiem „informowania” mieszkańców o tym, co się dzieje w samorządzie.

Podobną praktykę stosują także rządzący Szczytnem. Co prawda nie wydają własnego pisma, za to sięgnęli po inną formę przekazu. Jest nią telewizja, a konkretnie emitowany w kablówce program „Kurier szczycieński – miasto z bliska”. O tej finansowanej z pieniędzy podatników audycji pisaliśmy już wiele razy, zwracając uwagę, że tak naprawdę mało kto ją ogląda. Nawet (o zgrozo) pytani przez nas radni przyznawali się, że do grona widzów „Kuriera…” nie należą.

Przyznam się Czytelnikom, że ja program ten oglądam namiętnie, nie opuszczając żadnego odcinka. Chcę wiedzieć, na co miasto przeznacza m.in. moje pieniądze. Co tydzień więc śledzę te lukrowane, podlane pochwalnym sosem relacje z przecinania wstęg, uroczystości szkolnych czy rozmaitych wydarzeń mniejszej wagi, które łączy prawie zawsze jedno – pani burmistrz w roli głównej. Co prawda z racji wieku nie za bardzo pamiętam telewizję z czasów PRL-u, ale z relacji starszych wiem, że była to tuba propagandowa władzy. Mam wrażenie, że „Kurier...” to w prostej linii spadkobierca tamtej niechlubnej tradycji.

Miasto właśnie zawarło nową umowę na jego nadawanie z Agencją Produkcyjno-Reklamową „Alex”. Płaci za to, a właściwie, co będę nieustannie podkreślać, my wszyscy płacimy rocznie prawie 50 tys. złotych. Władze tłumaczą, że program ma charakter informacyjno-promocyjny. Potrzebę jego nadawania uzasadniają głównie zasięgiem emisji. Audycja dociera, oprócz Szczytna, również do innych miast regionu, w tym m.in. Olsztyna, Kętrzyna, Mrągowa czy Ostródy. Naczelnik wydziału promocji i projektów europejskich UM Rafał Wilczek, na potwierdzenie sensowności nadawania programu przytacza dane świadczące o rzekomo jego niezłej oglądalności. Zresztą nieco naciągane. Według niego każdy odcinek na kanale YouTube w internecie zanotował od 200 do 1500 wyświetleń. Najwyraźniej jednak ostatnio ta oglądalność spadła, bo od końca października do końca stycznia było to od około 200 wyświetleń do nieco ponad 600.

Władze twierdzą, że program informuje o ważnych wydarzeniach z życia miasta. Tylko po co, skoro mamy w Szczytnie aż trzy tytuły prasy lokalnej. O sprawach znaczących dla mieszkańców zawsze któryś z nich napisze. Tymczasem w „Kurierze” informacji naprawdę istotnych dla ludzi zwykle brak. Jakieś przykłady? Proszę bardzo. Mnie, jako mieszkankę, zakładając, że nie czytam prasy, interesowałoby np. to, jakie podatki zapłacę w tym roku albo jakie inwestycje zaplanowały władze w tegorocznym budżecie. Bardzo bym też chciała poznać szczegóły dotyczące nowego systemu gospodarowania odpadami. Program informacyjny finansowany za nasze pieniądze powinien takie tematy podejmować, ale w „Kurierze...” nie było o tym nawet słowa.

Funkcja promocyjna … Z nią też jest problem. Weźmy chociaż przedostatni odcinek programu, na który złożyło się obszerne, bo przeszło pięciominutowe podsumowanie ferii w Szczytnie. Co to, za przeproszeniem obchodzi, mieszkańca, dajmy na to, Olsztyna czy Ostródy, do których „Kurier...” dociera? Czy po obejrzeniu dziecięcych pląsów nabierze ochoty na przyjazd do naszego miasta? Ciekawi mnie dlaczego, w ramach promocji, w programie nie nagłośniono szeroko akcji „Szczytno-50%”. Nie zaprezentowano też oferty dotyczącej np. terenów inwestycyjnych w naszym mieście. Wydaje się, że antena telewizyjna jest do tego idealnym miejscem. Taka informacja mogłaby z pewnością zainteresować odbiorcę audycji z regionu, jednak w „Kurierze” próżno jej szukać. O jakiej promocji więc mówimy? Chyba tylko władzy.

Mam nieodparte wrażenie, że karkołomne próby uzasadniania potrzeby nadawania programu służą ukryciu prawdziwych powodów. Otóż władze chcą mieć jakieś medium pod całkowitą kontrolą. Chcą wpływać na treść audycji po to, by wypaść w nich jak najlepiej. W przypadku prasy istnieje zawsze pewne ryzyko, że coś pójdzie nie tak i, nie daj Boże, pojawi się jakaś rysa na nieskazitelnym wizerunku miłościwie nam panujących. W gruncie rzeczy ta potrzeba lansowania się jest powszechna, zwłaszcza w dzisiejszych czasach wszechobecnego PR-u i pędu do istnienia w mediach. Tylko, do diabła, czemu odbywa się to za moje pieniądze?!

Na temat zasadności ich wydawania na program milczą miejscy radni (z nielicznymi wyjątkami). Dlaczego? Wychodzi na to, że zawarli z panią burmistrz niepisane porozumienie: ona nie będzie się wypowiadała na temat wysokości ich diet, a oni nie będą zadawali kłopotliwych pytań.

Ewa Kułakowska