Od czasu do czasu okazuje się, że szufladki, w których przechowuję przyprawy jakoś się zapychają i nie ma już miejsca na kolejne. Trzeba więc je „przewietrzyć”, czyli przejrzeć i powyrzucać te już cokolwiek przestarzałe, a pozostałe posegregować i uporządkować. Wydaje się nic trudnego, jeżeli przyprawy znajdują się w oryginalnych opakowaniach, torebkach, pudełkach czy słoiczkach. Gorzej, jak kiedyś przewidująco, przesypałem je do nie opisanego słoiczka i teraz trudno wyczuć co też akurat tam się znajduje. „Na nosa” nie zawsze się uda, bo przypraw mam naprawdę sporo i to oryginalnych, zwożonych przez lata po włóczęgach po świecie.

Zawsze przy takiej okazji staram się zaprowadzić jakąś systematykę w układaniu tego całego dobra, czyli na początek w oddzielnej szufladce układam przyprawy korzenne a w drugiej ziołowe. I tak przy okazji zorientowałem się, że mam przynajmniej cztery napoczęte torebki z curry i chyba jeszcze ze dwa słoiczki. Co ciekawe, gdy sobie je poukładałem to okazało się, że różnią się od siebie, i to znacznie. Nawet kolorem – od jasnożółtego po prawie czerwony. Co kraj to inny układ składników. Mało zresztą kto wie, że curry to mieszanka różnych przypraw korzennych, która może mieścić nawet ok. pięćdziesięciu składników. Podstawą curry jest kurkuma, kolendra, chili, kminek azjatycki, kardamon, pieprz biały i czarny, i goździki. Jest z czego wybierać.

Jak się już człowiek weźmie za takie porządki to i znajdzie się czasem coś, o czym już od dawna nie pamięta. Znalazłem więc między innymi zapomnianą małą torebkę trybulki, przyprawy u nas dość rzadko stosowanej. Przywiozłem ją sobie kiedyś z wyjazdu do Francji, gdzie zachwyciłem się omletami z trybulką właśnie. Tak sobie przeleżała w szufladzie już parę lat, aż się w końcu doczekała i przy najbliższej okazji trafi na omlet.

Znalazł się też słoiczek z anyżem, trochę zapomniany. Tę bardzo popularną przyprawę dodawaną przede wszystkim do ciast, wódek, zup czy marynatów wykorzystywałem kiedyś do przyprawiania dziczyzny. Niewielka ilość anyżu łagodzi czasem dość ostry smak, szczególnie pieczeni z dzika. Ba, ale kiedy udało mi się ostatnio załapać na porządną dziczynę… Wiosną w Tajlandii jadłem za to świetną zupę rybną też właśnie o lekkim posmaku anyżowym. Chowam więc anyż z powrotem do szuflady i obiecuję sobie przy okazji z nim poeksperymentować.

Niestety, ale do śmietnika trafia duża torba z zeszłoroczną wysuszoną miętą, której nie udało się zużyć i już zwietrzała. A przecież do mojej ulubionej baraniny sos miętowy nadaje się jak nic innego. Świeża miętowa herbatka też jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a jak się już dawno przekonałem, wrzucenie ze dwóch listków mięty do gotowanych ziemniaków naprawdę nadaje im ciekawy smak. No to porządek mam już prawie zrobiony, jeszcze tylko przetrzeć szufladki szmatką na sucho, ze szczelin ewentualnie powyciągać utkniętych tam kilka nasion kminku – nie wiem dlaczego, ale torebka z kminkiem zawsze musi mi się gdzieś rozsypać, i mam spokój na następnych kilka lat, do kolejnych porządków.

Wiesław Mądrzejowski