Słońce grzeje coraz mocniej, więc usiedzieć w domu trudno i wyrywa się człowiek w plener, gdy tylko ma chwilę wolnego czasu. Przy okazji jeść się chce – i tu miła niespodzianka w restauracji przy placu Juranda. Zamówiłem z karty na lekki lunch carpaccio z wołowiny. Pani kelnerka po chwili zaproponowała w zamian danie, które dopiero w tym lokalu jest testowane i w karcie go jeszcze nie ma, czyli wołowinę marynowaną. Mogę tylko poradzić, aby jak najszybciej danie to znalazło się w stałej ofercie. Eksperyment się powiódł wspaniale. Delikatne kawałeczki marynowanej wołowiny w oliwie z zestawem warzyw częściowo świeżych i lekko grillowanych, a wszystko w doskonałej oliwce. Świetna sprawa! Oby częściej takie eksperymenty, bo trochę w innych lokalach menu się postarzały. Ale to tak na marginesie, bo wybrałem się także na małą rundkę po okolicznych miejscowościach i ich knajpkach, żeby zobaczyć jak to wygląda przed sezonem. Tym razem ruszyłem na północny wschód, na początek do Piasutna. Tutaj jeszcze o nowym sezonie nikt nie myśli, a w każdym razie tego nie widać. Nastawiona na przyjezdnych turystów gastronomia zamknięta na głucho. Zarówno bar „Sunrice”, jak i restauracja „WZ-tka” jeszcze sobie chyba trochę poczekają i nie ma się czemu dziwić, bo na miejscu chętnych na jedzenie poza domem chyba niewielu.

Kilka kilometrów dalej, w Świętajnie mamy w samym środku przy głównym skrzyżowaniu sieciową „Pizza Food”. Jak dotąd nie miałem jeszcze okazji zajrzeć do pizzerii tej sieci. Jeżeli i w innych lokalach wygląda podobnie to chyba coś straciłem. „Pizza Food” w Świętajnie to nie tylko zwykła pizzeria, ale wygląda, że spełnia też inne funkcje. W ubiegłym roku, gdy przez kilka dni mniej więcej o tej porze roku bywałem w okolicy, lokal ten był około południa zamknięty. Teraz jest czynny, a oferta jaką przedstawia jest znacznie bogatsza niż w typowych pizzeriach. Przede wszystkim poza pizzą w dwudziestu sześciu odmianach można tam spotkać zupełnie spory wybór alkoholi, co jak na fast food jest ewenementem. Ba, pani za barem serwuje kilkanaście rodzajów drinków, czy nawet piwo po kurpiowsku z miodem. W sąsiedniej salce zaś króluje bilard. Przypuszczam więc, że lokal ten to nie tylko miejsce, gdzie wpada się na szybką pizzę i biegnie dalej, lecz miejsce spotkań przy drinku czy partyjce bilarda. W każdym razie postaram się wkrótce zajrzeć tam w porze późniejszej i obejrzeć to na własne oczy.

Na pizzę nie miałem jednak ochoty, pora zrobiła się już absolutnie obiadowa, więc ruszyłem dalej do Spychowa, gdzie liczyłem na zaspokojenie apetytu. Z poprzednich lat mam z tamtejszych lokali zupełnie miłe wspomnienia. Tym razem spotkał mnie kompletny zawód. Do „Stanicy” nawet nie zajeżdżałem, bo o tej porze roku można tam nałykać się przede wszystkim świeżego powietrza i nie ma się czemu dziwić. Wcześniej zatrzymałem się przed mostem na Krutyni. Kiedyś wiele miłych chwil spędziłem tam w dawnym „Garden Clubie” później przemianowanym na „Juranda”. Niestety, pusto i głucho, lokal nieczynny. Trudno, faktycznie jego gośćmi byli zawsze przede wszystkim turyści, więc i pora roku zbyt wczesna. Wracam więc do opisywanej tu już kiedyś „Karczmy Mazurskiej” i … też całuję klamkę. Widocznie i ten lokal bez wsparcia z zewnątrz nie ma w Spychowie racji bytu przez cały rok. Poczekamy więc do lata.

Nie pozostało nic innego jak ruszyć do Rozóg. I tu niespodzianka! Miła zresztą, bo już przy samym wjeździe czynny bar ze smażalnią, dalej otwarta restauracja na głównym skrzyżowaniu, a o „Tusinku” oczywiście też zapomnieć nie można. Chociaż tym razem ten tak często na tym miejscu chwalony lokal odrobinę zawiódł. Zupa dnia – świetna kartoflanka nazywana tam bodajże wypalanką, za to schab z cebulką (bardzo dobrą) raczej przeciętny, grubości w porywach do 3 milimetrów i tym samym bez smaku. Kopytka jak zawsze super.

Wiesław Mądrzejowski