Reaktywacja według MOS-u

Pracownicy MOS-u, niezniechęceni porażką, jaką ponieśli w połowie lutego, kiedy to nie udało im się zbudować trwałego lodowiska, zaraz po stopieniu się tafli, przystąpili do próby jej reaktywacji.

Pragnęli, żeby łyżwiarze mogli pośmigać po lodzie nie dwa, a co najmniej kilka, jeśli nie kilkanaście dni. Mocno napracowali się podczas odgarniania śniegu z asfaltowej płyty kortu.

Świadczą o tym wysokie śnieżne bandy, jakie powstały na obrzeżach przyszłego lodowiska. No, ale to nie wszystko - trzeba przecież jeszcze po czym jeździć na łyżwach.

Lali zatem "mosowcy" wodę i to nie w sensie przenośnym, a dosłownym, tyle że gdzieś się ona zapodziewała, wskutek czego lód powstał jedynie na obrzeżach kortu, a po środku czarne placki - miejsca, gdzie zamiast lodu widać goły asfalt - fot. 1.

Mróz jest, słoneczko też, a z lodowiskiem znowu kłopoty. Oj, mają pracownicy MOS-u wyjątkowego pecha. Za kilka dni zapewne zapuka już do nas wiosna, więc zamysł utworzenia porządnej tafli lodowej trzeba odłożyć na rok przyszły.

GÓRKA

Gdyby ktoś chciał wybrać się na niedoszłe lodowisko, musi najpierw przebrnąć przez ul. Spacerową. Jest to ulica miejska, która wiedzie także do parku oraz znanej restauracji, ale pozostaje jakby zapomniana przez służby drogowe. Nieodśnieżana ma obecnie wyryte w nawierzchni głębokie śnieżne koleiny, które wytyczają tylko jeden pas ruchu - fot. 2.

"Kurek", słysząc skargi mieszkańców miasta na stan owej ulicy, spróbował przedrzeć się tędy, i co? Ano jedziemy sobie powoli i ostrożne, bo cholernie ślisko. Rozstaw wyżłobionych w zlodowaciałym śniegu głębokich kolein jest nieco za szeroki dla małego samochodu, więc porusza się on ruchem zygzakowatym, jakby na podwójnym gazie. W pewnym momencie, co nietrudne było do przewidzenia, z naprzeciwka nadjechało inne auto - fot. 3.

Możliwości minięcia się, jak widać, nie ma. Jeśliby polonez pojechał dalej, walnąłby w drzewo i marnie skończyłaby się jego jazda. Lepiej zatem się zatrzymać.

PS.

Trzeba dodać, że o ile wjazd od strony placu Juranda, mimo zwałów śniegu jest możliwy, o tyle powrót nie zawsze może nam się udać, gdyż odcinek tuż obok wieży ciśnień, gdzie ulica ta wznosi się ostro do góry, nie jest niczym wysypany.

CHODNIK KAMIONEK-SZCZYTNO

Pewna mama z dzieckiem podążają sobie skrajem jezdni z Kamionka do Szczytna, narażając się na spore niebezpieczeństwo grożące im ze strony pędzących samochodów - fot. 4.

Dlaczego zatem idą skrajem szosy, a nie chodnikiem, zbudowanym zresztą całkiem niedawno sporym nakładem sił i środków? Hm, powód jest prosty - obecnie chodnik praktycznie znikł, ukrywszy się pod grubą na pół metra śniegową pierzynką .

PODSUMOWANIE

Jeśli czegoś nie widać, to tak, jakby tego i nie było, zatem nie ma czego odśnieżać - zdaje się, że tak właśnie sądzi administrator opisywanego ciągu dla pieszych.

KOMÓRKI NIE DO WYNAJĘCIA

W poprzednim "Kurku", w artykule "Rozbiorą im szopki", poruszona była kwestia rozbiórki komórek, w których do tej pory mieszkańcy posesji nr 10 przy ul. Kościuszki trzymali drewno i węgiel na zimę. Powód był prosty - budynek ogrzewany jest za pomocą pieców kaflowych.

Teraz, wobec groźby likwidacji szopek mieszkańcy zadają pytanie, gdzie trzymać opał, bo w piwnicy się nie da, gdyż ta jest za mała.

Skoro tak, to wedle rady administratora, drewno trzeba dowozić małymi porcjami. Zapewne, dodajmy od siebie, w nadziei, że jakoś się je w piwnicy upcha.

Ponieważ miałem blade wyobrażenie co do faktycznej wielkości pomieszczeń znajdujących się pod budynkiem wspomnianego domu, postanowiłem naocznie przekonać się w czym rzecz i zobaczyć, czy mieszkańcy aby nie przesadzają z tą wielkością.

KRASNOLUDZKIE LOCHY

Jestem chłopem niewysokim (metr siedemdziesiąt i coś tam, nieco więcej w kapeluszu), a mimo to miałem kłopoty już z samym wejściem do opisywanej wyżej "piwnicy". Specjalnie wyraz opatrzony jest cudzysłowem, bo pomieszczenie przypomina raczej jakieś lochy wydrążone przez krasnoludki, a nie człowieka. Już samo wejście jest zastanawiające. Drzwiczki mają ok. 120 cm wysokości - fot. 5.

Trzeba zatem mocno nagiąć kark, aby wkroczyć w... czeluści, które tuż za drzwiami czyhają na nieostrożnego śmiałka. Prowadzące w głąb schody są bowiem niezwykle strome i jeśli się z nich nie sturlamy w dół na goły beton, to po drodze musimy jeszcze minąć szczególnie nisko zawieszony strop - około metra od poziomu schodów - fot. 6.

Walnąłem weń głową, aż zahuczało, ale mimo to brnąłem w półmroku dalej, bo już zdawało mi się, że dostrzegam zbawienną podłogę.

I rzeczywiście, po pokonaniu paru stopni nareszcie mogłem odetchnąć. Oto znalazłem się w "piwnicy". To coś jest tunelowatym pomieszczeniem wysokości 130, góra 140 cm, długim na 2, może 2,5 metra. Tutaj, aby o coś nie zawadzić głową, powinno się pełzać na czworakach. Normalnie w pozycji wyprostowanej, jak przystało na człowieka, poruszać się, niestety, nie można - fot. 7.

Od tunelu głównego odchodzą jeszcze inne, pomniejsze korytarzyki, gdzie wedle administratora mieszkańcy mają składować opał na zimę.

* * *

Mnie samemu, dość sprawnemu fizycznie obywatelowi, ale bez jakiegokolwiek dodatkowego bagażu, udało się w końcu dotrzeć do krasnoludkowych lochów. Ponieważ okupiłem to jednak wielkim guzem na czole, zapytuję wobec tego, jakim sposobem cało i bez szwanku mają tam dobrnąć ludzie starsi, w dodatku objuczeni drewnem i węglem?

Pełzając na czworakach?

2005.03.09