Scenografia

Zawód architekta bliski jest zawodowi scenografa. Architekt organizuje otoczenie dla wygody jego użytkowników. Ten drugi adaptuje przestrzeń pod kątem jej artystycznej przydatności, dla którejś z wizualnych dziedzin sztuki jak teatr, czy kino. Toteż wielu wykształconych architektów porzuciło swój pierwotny zawód, poświęcając się pracy scenografa. W ten sposób mogli ograniczyć w projektowaniu krępujące więzy techniczne i biurokratyczne, z korzyścią dla czystej estetyki przesłania. Warto tu jeszcze dodać czynnik zniecierpliwienia. Projekty scenograficzne, na użytek teatru czy filmu, wykonuje się błyskawicznie. Prace budowlane mogą trwać latami. A przecież każdy artysta chciałby jak najszybciej ujrzeć realizację swego pomysłu.

Spośród architektów wiele sław zaistniało w twórczości filmowej i teatralnej.

Przede wszystkim starszy ode mnie o dwa lata Allan Starski – zdobywca Oscara za „Listę Schindlera” (1994) i Cezara za „Pianistę” (2003). Dalej – moi koledzy z roku; Andrzej Haliński i Andrzej Sławomir Przybył. Ten pierwszy zasłynął między innymi oprawą takich filmów jak „CK Dezerterzy”, „Potop”, czy „Stara Baśń”. Sławek Przybył jest natomiast laureatem Wiktora za scenografie przygotowane dla Teatru Telewizji.

Właściwie każdy architekt, jeśli tylko ma ku temu okazję, chętnie sprawdzi swoje możliwości w projektowaniu scenografii. Spróbowałem i ja.

Moją pierwszą pracą był telewizyjny serial dla dzieci „Piosenki z ulicy Słonecznej”. Reżyser serialu – Krzysztof Gradowski cieszył się wówczas świeżo zdobytą sławą, po zrealizowaniu filmowych Panów Kleksów. Postanowił więc pójść za ciosem i zrobić znowu coś dla maluchów – tym razem w telewizji. Z Krzysztofem nie pracuje się łatwo. Jest straszliwie apodyktyczny i zawsze musi postawić na swoim. No, ale podczas wspólnej pracy nauczył mnie kilku telewizyjnych sztuczek, które później mogłem wykorzystać podczas realizacji krótkich filmików reklamowych. Poznałem także niemałe grono ciekawych postaci z jego ekipy.

Próbowałem także swych sił w realizowanych przez Polsat programach rozrywkowych typu talk-show, w których rozmówczynią była aktorka – Tatiana Sosna-Sarno. Szczególnie mile zapamiętałem ten cykl; zapewne dlatego, że każde nagranie programu kończyło się wspólnym zdjęciem ekipy i bankietem w warszawskim klubie „Scena”, czyli u Tatiany, ponieważ to ona właśnie była „Sceny” współwłaścicielką.

Podczas jednego z nagrań, gdy wydawało mi się, że bardzo starannie przygotowałem kadr do kolejnego ujęcia - a było to wnętrze gabinetu naukowca – napadł na mnie reżyser Gruza. Pretensję miał ogromną, że „spieprzyłem” mu zamierzone ujęcie. A dlaczego? Bo niepotrzebnie zapchałem wnętrze nadmiarem przedmiotów, tymczasem kamera koniecznie potrzebuje kawał czystej, białej ściany „dla oddechu”. No i musiałem połowę starannie dobranych elementów wyrzucić. Jurek oczywiście miał rację. Wskazówkę zapamiętałem. Architektura, to architektura – scenografia, to scenografia.

W roku 1993 wydano niewielką książeczkę mojego autorstwa „Sposób na ład i styl”. Dzisiaj broszurka ta mocno się zestarzała, a traktuje ona o wyposażeniu wnętrz. Niemniej zacytuję pewien fragment, który wydaje mi się wciąż aktualny, a dotyczy wpływu telewizji na kształtowanie mody w dziedzinie dekoracji pomieszczeń.

„Funkcjonalne wyposażenie pomieszczenia rzadko kiedy stanowiło dobre tło dla rozgrywającej się akcji filmu, czy serialu telewizyjnego. Scenograf, jako artysta pracujący na użytek obrazu, starał się wnętrze urozmaicić, dodając elementy czysto dekoracyjne. Tak wyposażone salony serialowych bohaterów stawały się ogólnoświatowym wzorcem, tworząc zmieniające się mody dekoracji wnętrz.”

I oto w moim felietonie zatoczyłem koło, z którego wynika, że architekci odeszli do scenografii głównie po to, aby stworzone przez nich obrazy stały się wzorcem dla innych architektów. Potencjalny klient zapatrzony jest bowiem w telewizję i wymagać będzie od projektanta, aby i on także korzystał z przykładów oglądanych na szklanym ekranie.

Andrzej Symonowicz