Sentyment do PRL

Felieton piszę w niedzielę. To pierwszy w tym roku ciepły, słoneczny dzień. Czuje się wiosnę, a zapach ten przypomniał mi piosenkę kabaretową, jaką napisał Janusz Weiss ponad czterdzieści lat temu, na temat nadejścia tej pory roku. W piosence autor wyraża wątpliwość co do istnienia jakiejkolwiek pewnej oznaki jej nadejścia. Otóż nie wierzy on ani w śpiew skowronka, ani przylot bocianów, ani też w kocie, marcowe harce. Po szczegółowej analizie wszystkich powszechnie uznawanych symptomów autor dochodzi do wniosku, że jedynym pewnym znakiem rozpoczęcia wiosennej pory jest pojawienie się na ulicach miasta „bielusieńkich, czyściuteńkich saturatorów”.

No i kto jeszcze pamięta co to był za wynalazek ów saturator? Nie wiem jak w Szczytnie, ale w Warszawie, w latach 50. i 60., na ulice miasta wystawiano białe wózki, podłączone do sieci wodociągowej, produkujące na poczekaniu wodę sodową, którą można było kupić u babiny obsługującej maszynerię. Można było zamówić szklankę czystej lub z sokiem. Na początku lat siedemdziesiątych saturatory zastąpiono automatami, które po wrzuceniu monety wlewały gazowaną wodę do szklanki musztardówki – obowiązkowo przytwierdzonej do maszyny przy pomocy stalowego łańcucha. To zapewne zainspirowało Stanisława Bareję do pokazania w filmie „Miś” pamiętnego baru z łyżkami przymocowanymi do stołu.

Ileż to innych „wynalazków” zapamiętaliśmy z lat młodości, odczuwając niejaki sentyment do owych lat, nie bacząc, że był to jakże okrutny czas niewoli! Dzisiaj, obserwując aktualny polityczny obyczaj, o wiele łatwiej nam przyznać się do dawnych sentymentów niż bezpośrednio po transformacji ustrojowej. Okazuje się po latach, że niezależnie od poglądów, czy uwarunkowań geograficznych i historycznych w każdej polityce dominuje hipokryzja, kłamstwo, żądza władzy i pieniądza, a jedynie nowomowa przykrywająca owe nie zawsze czyste intencje, z czasem ewoluuje. Dawniej odmieniano: socjalizm, socjalizmu, socjalistyczny… Socjalistyczna młodzież, brygady pracy socjalistycznej, socjalistyczna mentalność. W jednym ze spektakli Studenckiego Teatru Satyryków, Stanisław Tym zastanawiał się, czy może być także socjalistyczny zeszyt w kratkę. Dzisiaj natomiast wciąż słyszymy o uwarunkowaniach politycznych, o woli politycznej i politycznych układach. A kiedy jeszcze do tego słyszę o czymś takim jak kultura polityczna, to po prostu ręce opadają. W końcu albo kultura, albo polityka. To drugie w kulturalnej atmosferze nie skutkuje.

Wróćmy do sentymentów. Najlepiej od strony kulinarnej. Dziś czekoladowe rozpasanie jest czymś oczywistym. A ja z rozrzewnieniem wspominam coś takiego dziwnego, co kupowało się na wagę w zwykłych sklepach spożywczych i nazywało się „blok”. Słodka, żółtawa masa z zatopionymi orzechami lub kawałkami herbatników. W sklepie odcinano pożądany plaster owego przysmaku z dużej bryły (bloku) owiniętej przetłuszczonym papierem. Pychota! Zwłaszcza jeśli popiło się to oranżadą. Choć nie – prawdziwą rewelacją tamtych czasów był „płynny owoc”, czyli jabłkowy sok do picia. Prawdziwy, czysty, stuprocentowy sok. W butelkach.

O tym, że wędliny smakowały wówczas zupełnie inaczej – nie ma co pisać. To akurat jest oczywista oczywistość. Stąd zapewne nazewnictwo niektórych dzisiejszych wyrobów. W Warszawie, w hali „Kopińskiej”, kupowałem ostatnio znakomitą (i drogą) szyneczkę o nazwie „jak za Gierka”.

Na początku lat sześćdziesiątych, kiedy byłem jeszcze uczniem, dobrze sytuowany brat mojej mamy – lekarz z dużą praktyką – zabrał mnie kilkakrotnie na obiad do hotelu „Bristol”. Był to absolutny szczyt luksusu i rozpasania. Po wielu, wielu latach poprosiłem wuja, aby przypomniał mi, co też wówczas zamawialiśmy, bo ja - dzieciak - nie pamiętałem tych wspaniałości i nie potrafiłem ich docenić. Okazało się, że luksusową przekąskę na zimno stanowił indyk w maladze, zupa, to najczęściej bywał rosół z kołdunami, natomiast podstawową wykwintność reprezentował zając w śmietanie i z buraczkami. To akurat rozumiem! Gdzie dzisiaj można zjeść zająca?

No proszę – dopiero zacząłem rozkręcać się w temacie „sentymenty”, a tu już koniec miejsca przewidzianego na felieton. Kontynuacja zatem za tydzień.

Andrzej Symonowicz