Skąd biorą się artyści

Niewiele ponad miesiąc temu zmarł Adam Hanuszkiewicz. Aktor i reżyser teatralny powszechnie uznawany za artystę wybitnego. Twórca Teatru Telewizji. Reżyser niezapomnianych, nowatorskich spektakli „Balladyna” i „Kordian”, które bez wątpienia przeszły do historii teatru polskiego. I oto proszę sobie wyobrazić, że ten Wielki Artysta był genialnym samoukiem. Nie skończył żadnej artystycznej uczelni, ani też innych wyższych studiów, bowiem wojna przerwała jego edukację, gdy miał lat szesnaście. Tuż po zakończeniu wojny, w roku 1946, Adam Hanuszkiewicz zdał aktorski egzamin eksternistyczny przed komisją powołaną przez ministra kultury. Tak rozpoczęła się jego wielka teatralna kariera.

Warto powiedzieć kilka słów o instytucji eksternistycznych egzaminów artystycznych. W latach PRL-u nie można było zawodowo uprawiać żadnego z artystycznych zawodów bez stosownego „papierka”. Takim dokumentem był oczywiście dyplom wyższej uczelni o profilu artystycznym. Niemniej trudno było nie dostrzec ogromnej rzeszy niezwykle zdolnych amatorów, czy to w dziedzinie piosenki i estrady, czy też sztuk plastycznych, że już nie wspomnę o muzykach – często wirtuozach swojego ulubionego instrumentu. Tym wszystkim artystom nie wolno było występować zawodowo, co oznaczało, że nie wolno im było brać za swoją sztukę żadnych pieniędzy. Zrozumiałe, że nie wszyscy mieli szanse podjąć artystyczne studia, zatem dla tych najzdolniejszych powoływano przy Ministerstwie Kultury i Sztuki specjalną Komisję Rzeczoznawców. Amatorski twórca estradowy mógł przed ową komisją popisać się scenicznymi umiejętnościami. Artysta plastyk przedkładał powołanemu zespołowi swoje prace. Rzeczoznawcy – z reguły wybitni twórcy - mogli wówczas zdecydować o przyznaniu artyście tak zwanych uprawnień, co było równoznaczne z posiadaniem dyplomu artystycznej uczelni.

Kiedy Adam Hanuszkiewicz wystąpił przed „swoją” komisją eksternistyczną, jej skład stanowili wybitni aktorzy Aleksander Zelwerowicz i Jacek Woszczerowicz oraz słynni reżyserzy Leon Schiller i Edmund Wierciński.

Znam bardzo wielu znakomitych współczesnych aktorów, którzy karierę zawodową rozpoczynali od egzaminu przed komisją MKiS. Swój talent rozwijali w amatorskich zespołach przyzakładowych lub domach kultury. Dzisiaj zajmują najlepsze garderoby w renomowanych teatrach. Dawno temu, czyli za czasów mojej młodości, największą wylęgarnią talentów sceny i estrady były kabarety i teatrzyki studenckie. Zatem kilka słów o tych najsłynniejszych, historycznych już dzisiaj scenkach.

O warszawskim STS-ie i „mojej” Stodole pisałem już wielokrotnie. To teraz tylko przypomnę, że to stamtąd wywodzą się Jan Tadeusz Stanisławski, Magda Umer, czy „nasza” Krystyna Sienkiewicz. Z warszawskiego klubu „Hybrydy”, który powstał w roku 1957 przy ulicy Mokotowskiej, w domu gdzie niegdyś żył i pracował Józef Ignacy Kraszewski, wypłynęły na szerokie wody takie sławy jak Janek Pietrzak, Wojciech Młynarski, Jonasz Kofta, czy Stefan Friedman. Inne polskie miasta uniwersyteckie także mają swoje zasługi. W gdańskim „Żaku”, który jako klub studencki rozpoczął działanie w roku 1957, w pałacu będącym przed wojną siedzibą Wysokiego Komisarza Ligi Narodów, rozpoczynali swoją wielką karierę Zbigniew Cybulski, Bogumił Kobiela, a także Jacek Fedorowicz oraz piosenkarz Tadeusz Chyła. Tamże – w piwnicy „U Kuzynów” - zaczynał młody Czesio Wydrzycki (późniejszy Niemen), śpiewając jako kabaretowy przerywnik. We wrocławskim „Pałacyku” zaczynali Tadzio Drozda i Staszek Szelc (dziś kabaret „Elita”), a z łódzkiego klubu „Pod Siódemkami” – Piotrkowska 77 - wywodzi się Jerzy Antczak, który tam zadebiutował jako reżyser. W tym czasie „Pod Jaszczurami” w Krakowie inaugurował swój teatr znany dzisiaj z telewizyjnych benefisów Krzysztof Jasiński. Tamże powstał legendarny zespół jazzu tradycyjnego Jazz Band Ball, który w składzie niewiele zmienionym od czterdziestu pięciu lat jeszcze niedawno kilkakrotnie odwiedzał Szczytno.

Oj, rozpędziłem się. A mógłbym tak jeszcze kilka stron. No, ale moja złamana ręka już mi zaczęła poważnie dokuczać, więc…to by było na tyle.

Andrzej Symonowicz