Krzysztof Woźniak trenuje judo od sześciu lat i ma na swym koncie wiele sukcesów. Ostatni to zwycięstwo w Ogólnopolskim Turnieju Klasyfikacyjnym do Grand Prix Polski w judo juniorów młodszych. Znalazł się w kadrze narodowej. Od dawna marzył o tym jeden z jego trenerów - Tadeusz Dymerski.

Sport dla łobuziaków

Złoto dla małego miasta

Krzysztof Woźniak, piętnastoletni gimnazjalista, jest jednym z kilku szczególnie uzdolnionych podopiecznych trenera sekcji judo Pol.KS Tadeusza Dymerskiego. Rok temu zdobył trzecie miejsce na Mistrzostwach Polski Młodzików w Jastrzębiu Zdroju, pod koniec kwietnia przywiózł brązowy medal z Mistrzostw Polski Juniorów. Trzynastego listopada na Ogólnopolskim Turnieju Klasyfikacyjnym do Grand Prix Polski w judo juniorów młodszych w Opolu zajął pierwsze miejsce, pokonując w czterech walkach rywali z Wrocławia, Ostródy, Elbląga i Pruszkowa. Tym samym zakwalifikował się do kadry narodowej - czyli jest w dwójce najlepszych w swojej kategorii. Trener Tadeusz Dymerski nie ukrywa dumy z osiągnięć swojego zawodnika.

- Nareszcie, po kilku latach, w kadrze znalazł się znów reprezentant naszego miasta. Dla mnie jest to spełnienie marzeń - komentuje trener.

Niepokorny Krzyś

Krzysztof Woźniak trafił na matę policyjnej sekcji judo sześć lat temu. Trener z Gdańska, który szukał młodych kandydatów na judoków, wytypował kilku młodych chłopców. Dziś z tej grupy przy tym sporcie pozostał jedynie Krzysztof.

- W judo w specyficzny sposób typuje się potencjalne talenty. To sport, w którym sprawdzają się "łobuziacy" - chłopcy z lekko podniesionym poziomem agresji, nieco nadpobudliwi. Ich energię wykorzystuje się w lepszy sposób. Pewnie gdyby nie treningi, Krzyś tak jak jego rówieśnicy spędzałby czas przesiadując bezczynnie przed blokiem - tłumaczy kierownik sekcji judo Jarosław Horoszkiewicz.

Młodego judokę jeszcze czasami ciągnie do podwórkowego towarzystwa. Jego słabą stroną jest to, że nie zawsze przykłada się do pracy, opuszcza treningi...

- Wydaje mi się, że Krzyś sam nie zdaje sobie sprawy z wagi sukcesów, jakie odnosi. Jest jeszcze młody, z jednej strony daje mu to naturalną siłę, z drugiej - nie nauczył się jeszcze cierpliwości i konsekwencji - zauważa trener Dymerski.

Krzysztof jednak jest innego zdania. Twierdzi, że judo zmieniło jego sposób myślenia, nauczyło uporu i podnoszenia się po porażkach.

- Nauczyłem się nie wykorzystywać swojej siły przeciw innym osobom - odpowiada na uwagi trenera, dodając tajemniczo, że zdarzyło mu się kilka sytuacji, gdy "pokazał" starszym kolegom swoje umiejętności...

W judo duże znaczenie ma nie tylko siła fizyczna, ale także psychiczna sfera tego sportu - ukłony powitalne, techniki oddychania, koncentracja. To właśnie interesuje Krzysztofa, tym bardziej że odpowiednie nastawienie pomaga mu zdobywać kolejne medale.

Trenerów dwóch

Nad rozwijaniem talentu i umiejętności judoki czuwa dwóch trenerów - Tadeusz Dymerski i jego syn Michał, świeżo upieczony absolwent gdańskiej AWF. Trenerzy zastępują się wzajemnie, czasem spotykają na macie we trójkę z Krzysztofem. Trener "junior" zajmuje się jego siłą, ale wpaja też może mniej sportowe, ale równie ważne nawyki. Z tego właśnie powodu na początku między Krzysztofem a Michałem dochodziło do starć.

- Jeszcze pół roku temu bardzo denerwowało mnie, że Michał jest taki wymagający. Nie tylko na macie. Pilnował, żebym zostawiał porządek w szatni, odpowiednio składał strój - opowiada piętnastoletni judoka.

- Trudno było mi z kolegi stać się nagle trenerem. Ale teraz łączą nas bardzo przyjacielskie kontakty - potwierdza Michał Dymerski.

Takich kłopotów nie miał Tadeusz Dymerski, który od początku bardzo polubił Krzysztofa.

- Sam byłem kiedyś łobuziakiem i teraz widzę w nim samego siebie sprzed lat - zwierza się starszy z trenerów.

Cena sukcesu

W zdobywaniu sportowych medali pomagają Krzysztofowi upór i konsekwencja. Dzięki systematycznym treningom na macie i siłowni utrzymuje wagę 112 kg przy wzroście 193 cm. Nie musi zresztą dbać o dietę, bo w jego kategorii (+90) nie ma górnego limitu wagi.

Karierze zagraża coś innego. Zawodnik z takimi sukcesami powinien uczestniczyć we wszystkich sportowych imprezach kalendarzowych. Wyjazdy jednak kosztują, a klubowych pieniędzy wystarcza jedynie na podstawowe potrzeby.

- Chcielibyśmy, żeby władze miejskie pomagały nam, na przykład fundując stypendia dla tych, którzy zdobywają medale. Na razie radzimy sobie szukając sponsorów, którym los szczycieńskiego sportu nie jest obojętny - mówi Jarosław Horoszkiewicz.

Katarzyna Mikulak

2003.11.26