- Sport mam we krwi, bez niego nie umiałbym żyć – mówi Janusz Jastrzębski, nestor szczycieńskich sportowców, który mimo ukończenia 80 lat wciąż pozostaje aktywny i myśli o startach w kolejnych zawodach. Szacuje, że próbował około trzydziestu dyscyplin, z czego wyczynowo trenował m.in. floret, lekką atletykę, badmintona, tenis ziemny, czy kolarstwo. Do tego był działaczem sportowym, założycielem klubu, trenerem młodzieży. Za zasługi w krzewieniu kultury fizycznej redakcja „Kurka” przyznała mu tytuł Człowieka Sportu w XXVI Plebiscycie na Najpopularniejszego Sportowca Powiatu Szczycieńskiego.
ODSKOCZNIA OD SMUTNEGO DZIECIŃSTWA
Janusz Jastrzębski to postać w Szczytnie powszechnie znana. Przez wiele lat był dyrektorem Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej, naczelnikiem wydziałów gospodarki komunalnej i gospodarki przestrzennej w Urzędzie Miejskim, a także radnym kilku kadencji. Po przemianach ustrojowych stanął na czele komisji, której celem było przeprowadzenie komunalizacji miasta. Aktywność zawodową i społeczną przez całe życie łączył z miłością do sportu, który zaczął uprawiać już w dzieciństwie, które nie należało do łatwych. Urodził się w 1942 r. we Lwowie i bardzo wcześnie stracił rodziców. - Nawet ich nie pamiętam. Zostało mi po nich tylko ślubne zdjęcie – mówi ze smutkiem pan Janusz. Po wojnie najpierw krótko mieszkał w Biskupcu Pomorskim, a potem trafił do Szczytna. - Żyję tu już 70 lat – podkreśla.
Od najmłodszych lat ucieczką od szarej powojennej rzeczywistości i wszechobecnej biedy był dla niego sport. Jako mały chłopiec ścigał się z kolegami w biegach. Potem przyszła fascynacja szermierką, inspirowana powieściami o Trzech Muszkieterach. - Znajdowaliśmy drewniane żerdzie, które odpowiednio obrabialiśmy, aby przypominały szpady. Walczyliśmy między sobą nimi nieraz długimi godzinami – wspomina pan Janusz. Dodaje, że najbardziej fascynowały go dyscypliny związane z szybkością. Z powodzeniem uprawiał biegi na 100 metrów. - W młodości osiągałem na tym dystansie czas 12,2 sekundy, i to startując nie w trampkach, tylko zwykłych butach – mówi. Próbował też sił w pchnięciu kulą, a właściwie … kamieniem. Rzucał też gumowym dyskiem, a także jeździł na łyżwach, które robił początkowo sam, przymocowując do butów specjalnie wyprofilowane druty. Prawdziwe panczeny dostał od kolegi, który wymienił je z panem Januszem na album ze znaczkami.
KLENCZON WPADA NA JAJECZNICĘ
Po skończeniu podstawówki w Szczytnie wyjechał do Elbląga, gdzie kontynuował naukę w szkole średniej. Tam, już na poważnie, zaczął trenować w miejscowym Starcie floret.