Tym razem chcę podjąć temat wymieniony w tytule, ponieważ hasło owo w rzeczywistości Szczytna brzmi niezrozumiale i abstrakcyjnie. Mam tu na myśli prywatne lekarskie gabinety, gdzie za swoje osobiste pieniądze oczekuję porady i pomocy. Nie mam najmniejszych zastrzeżeń co do wiedzy lekarzy, z którymi zetknąłem się na terenie naszego miasta. Chcę natomiast omówić organizację pracy większości owych gabinetów. Całkowicie lekceważącą osobę pacjenta. Przede wszystkim pod względem jego czasu. Powiedzenie „nasz klient nasz pan” w świecie prywatnej medycyny najwyraźniej nie obowiązuje.
Jestem już co prawda emerytem, ale jako reprezentant tak zwanego wolnego zawodu wciąż realizuję zlecone projekty. Mam ich sporo. Czas jest zatem wartością dla mnie zbyt cenną, aby go marnotrawić w niezliczonych kolejkach. Na przykład w przychodniach służby zdrowia. Toteż wolę zamiast drętwego i bezowocnego wysiadywania w poczekalniach zarobić parę złotych i udać się do prywatnego lekarza NA KONKRETNĄ GODZINĘ. Bez czekania. I co się okazuje? W Szczytnie jest to prawie niemożliwe. Aby wyjaśnić o co mi właściwie chodzi, posłużę się kilkoma przykładami z Warszawy.
Moją bardzo leciwą i prawie niewidomą mamę woziłem samochodem na kontrolne badania do okulisty przyjmującego prywatnie w alei Sobieskiego. Zawsze na konkretną godzinę. Jeśli zdarzyło się, że pan doktor nie był jeszcze gotów, recepcjonistka przepraszała, prowadziła do stolika, proponowała kawę, ciasteczka itd. Takie opóźnienia zdarzały się zresztą wyjątkowo i nigdy nie przekraczały dziesięciu minut.
Ja sam leczyłem się u wybitnego specjalisty urologa w jego prywatnej przychodni koło placu Zawiszy. Kiedy przyjeżdżałem na konkretną godzinę nigdy nikogo nie było w poczekalni, a o określonej porze mój doktor osobiście wychodził z gabinetu i pytał: „Czy jest pan Symonowicz?” Kiedy od niego wychodziłem, spotykałem na schodach następnego pacjenta, który spokojnie docierał do przychodni w wyznaczonym czasie
No a teraz wróćmy do Szczytna.