Mamy już rok całkiem nowy, oznaczony numerem 2018. Za nami dzień pierwszego stycznia, czyli noworoczne święto, a także, poprzedzający tę datę, sylwestrowy wieczór. Jak zwykle nie obeszło się bez szampana. O północy. Jak tradycja, to tradycja. Nawet, jeśli ktoś nie lubi musującego wina, albo jego organizm nie toleruje alkoholu, to tak czy owak musi upić choćby łyk. Inaczej popsułby całą uroczystość. Sobie i innym.
Szampan to dziwny napój. Z reguły towarzyszy on znaczącym wydarzeniom, toteż wiąże się z nim wiele anegdot i wspomnień. Pełno ich w literaturze świata. Pogawędzimy dzisiaj o tym, ale najpierw kilka słów o samym winie. Cóż to takiego ów szampan? Zacznijmy od tego, że prawdziwym szampanem jest wino produkowane w Szampanii, regionie Francji. Wszelkie inne podobne napoje nie mają prawa do tej nazwy i określa się je mianem win musujących. Oczywiście ceny prawdziwych szampanów, w zależności od marki i rocznika, bywają niebotyczne. Dla przykładu, butelka słynnego Dom Perignon rocznik 1985 kosztuje około 250 euro, czyli w okolicy 1000 zł. Pisarz Adam Granville zapytany, czy to nie rozrzutność, odpowiada, że atrament do drukarki, w przeliczeniu na milimetr sześcienny, jest aż siedem razy droższy, a jakoś nikt tego nie wypomina jego nabywcom.
Kilka lat temu byłem z żoną na przyjęciu urodzinowym u jednego z warszawskich artystów. Pośród gości był Marek Kondrat. Aktor i winiarz.